Prototyp
Pierwszy raz tort piekłam na urodziny Półdziecka, konkretnie na roczek. Byłam zdeterminowana, chciałam móc potem wspominać, że upiekłam dziecku tort. Uuuuu, jaka egoistyczna pobudka. Tak naprawdę chciałam dać coś z siebie i od siebie maluszkowi, który kompletnie nie rozumie co to urodziny, ale może przynajmniej zje ze smakiem coś, w czym wiem co jest. Ważne także było to, żeby procedura pieczenia nie była trudna i do ogarnięcia dla takiego pieczeniowego indolenta jak ja. Niestety zdjęciem dzieła nie mogę się pochwalić, zupełnie nie z mojej winy. Kazałam mężowi zrobić zdjęcia i nie sprecyzowałam, o co konkretnie mi chodzi. Biedny zaaferowany ojciec Półdziecku sprawę spaprał i w efekcie mamy różne fotki z tego roczku, ale żeby był na nich ten w znoju wypieszczony torcik, nie powiem. Trudno. Ważne, że wszystkim, łącznie ze mną, osobą co ma chory, niczym nieuzasadniony wstręt do owocowych ciast, smakował.
Tort truskawkowy, który przeżył
Ponieważ prototyp okazał się super, nie będę ściemniać nie wyglądał jak ten z załączonego linku, biszkopty trochę odpadały, a całość przywodziła na myśl krzywą wieżę w Pizie. Smak jednak był idealny, więc za powtórkę sukcesu zabrałam się w tym roku. Tutaj wszystko zaczęło się walić. Biszkopt się przypalił, musiałam go odrobinę obskrobać przed nasączeniem. Przez przypalenie zrobił się twardawy i nie potrafiłam przeciąć go nitką na trzy równe części (DRAMAT!). Mordowałam się nożem i wyszło krzywo, bo jakże inaczej by miało. Masa do przełożenia nie chciała się ściąć, w akcie desperacji i rozpaczy na pół godziny przed przyjściem gości nawaliłam za słabo ściętej masy na jedno piętro… wyciekło, biszkopt się przykleił i nie dało się go już zdemontować. Krem ratowałam zamrażarką… Uratowałam! Nawaliłam całość między dwie pozostałe warstwy i w miarę możliwości pod boki tego nieszczęsnego przylepionego w pierwszej fazie biszkoptu. Goście siedzieli już za stołem, kiedy dzielnie, smarowałam tort bitą śmietaną, ukrywając niedociągnięcia formy i spowodowane wcześniejszą paniką wycieki.
Tak, nie jest piękny, zgadzam się, ale kosztował mnie dużo nerwów, stresu, załamania, dramatu, w środkowej fazie nawet płaczu. Hasło z przepisu “Pamiętajcie, aby go przygotować dzień wcześniej” nabrało nagle sensu. Chyba zawsze tak jest, że prototyp wychodzi idealnie, a kolejne sztuki już nie koniecznie. Smak był idealny, a to w jedzeniu jest najważniejsze.
Nie znam się na tortach, pewnie są jakieś triki, które ułatwiają całą procedurę produkcji. Na szczęście mam małe dzieci więc zostaje mi wiele lat do doskonalenia się w cukiernictwie tortowym.