Już trzeci
Przeczytane: raz, dwa, trzy. Przeczytane i nie ma. Co teraz napisać? Jakieś może małe podpowiedzi? Nic. Wszystko niby pasowało, wszystko niby się zgadzało, a ja ciągle i ciągle czuje jakiś brak i niedosyt. Niby ciekawiej niż poprzednio, a jednak gorzej niż za pierwszym razem. Stoję teraz na rozstaju, ciało już odzyskałam, ale rozumu chyba jeszcze nie. Zacznijmy jednak od początku i cofnijmy się w czasie do tomów poprzednich i starszych recenzji jeszcze sprzed czasów bloga.
Czarownica Piętro niżej – Tom 1
Ocena dziecka: 10 (arcydzieło)
Moja ocena: 6 (dobra)
Niech najlepszą reklamą tej książki będzie to, że zaczęłyśmy czytać razem, kończyłyśmy osobno. Można powiedzieć, że to pierwsza samodzielnie przeczytana książka mojej pociechy. To nie koniec historii… Dnia następnego ląduje przede mną kieszonkowe i dziecko mówi: Zamów kolejną część mamo!
Hahahaha (diaboliczny śmiech) kolejna nieświadoma istota zaprzedana czytelnictwu!
(Ojoj, ta recenzja to niczego nie wnosi, ale taka powstała i taką z uczciwości pozostanie. Pierwszy tom przygód Majki i Ciabci był odkryciem i rewelacją. Czytało się z wypiekami na twarzy, stopniowe odkrywanie magicznego świata sprawiało nam wielką frajdę. Książki nie dało się odłożyć ani na moment i pędziło się w tempie ekspresowym przeżywając wszystkie opisane przygody.)
Tuczarnia Motyli – Tom 2
Ocena dziecka: 10 (arcydzieło)
Moja ocena: 5 (przeciętna)
Wielkiej ciabcinej przygody cześć druga dobiegła końca i o ile moje dziecko jest nadaj zauroczone i całość przeczytało zupełnie samodzielnie, mnie autor nadepnął na czuły punkt i to na domiar złego w ostatnim rozdziale.
Po komicznych przygodach wśród arystokratycznych rodów motylołaków, bohaterka, dla ratowania sytuacji, wprowadza do świata oranżerii DEMOKRACJĘ. Właściwie, wcale nie jak to autor napisał — demokrację, a republikę. To Panie Szczygielski jest różnica i wydaje mi się, że nie należy dzieciom mieszać pojęć, nawet jeśli są małe i może nie całkiem rozeznają się na ustrojach politycznych. Osobiście nie rozumiem tego typu zabiegów. Zaraz nabieram brzydkich podejrzeń, że pisze się coś nie dla rozrywki czy nauki, a dla indoktrynacji młodego pokolenia w „jednym słusznym” lewicowo — demokratycznym nurcie. Nagle wyskakuje tu pojęcie konstytucji oraz „zbiór przepisów, których przestrzegać muszą mieszkańcy, a zarazem praw, które im przysługują […] No, na przykład takich, że każdy może oddać głos żeby wybrać nowy rząd”. I tak Maja, pod płaszczykiem międzyszklarniowego pokoju, zniszczyła cztery małe, samorządne, pożerające i uciskające swoich obywateli monarchie (swoją drogą, czemu to monarchie zawsze muszą uciskać i pożerać obywateli?). Mogła wybrać jednego władcę i powołać ewentualnie monarchię parlamentarną, ale przecież wiadomo, monarchia jest be, robimy więc republikę i budujemy przyczółek do prawdziwych rządów ludu, a co za tym idzie: korupcji, urzędniczej tyranii, podatków, socjalu i tym podobnych demokratycznych atrakcji, a w dłuższej perspektywie do uciskania i pożerania swoich obywateli w myśl motylego państwa prawa.
Reasumując, wyrywamy rozdział ostatni z naszej powieści i może zakończenie robi nam się trochę w stylu Monty Pythona, ale przynajmniej oszczędzamy sobie nerwów i z czystym sumieniem polecamy książkę innym.
RECENZJA WŁAŚCIWA
Klątwa dziewiątych urodzin – Marcin Szczygielski – Tom 3
Ze świata oranżerii wracamy do Warszawy, w której wiatr nie tylko zrywa czapki z głów, ale porywa bezbronne staruszki, ciskając nimi po całej okolicy. Ciabcia i Monterowa zaopatrzone w obrażalski sakwojaż przybywają ratować Majkę od tragicznej w skutkach klątwy, a wraz z nimi powracają kot, wiewiórka uważająca się za lisa i zdradliwe lilie. To w sumie tyle ile fani powinni się dowiedzieć.
Czemu mam mieszane uczucia?
To tylko moje mieszanie i moje uczucia. Na początek pochwała – odczepił się pan Szczygielski od politykowania i chwała mu za to. Choć drobny wtręt w temacie redystrybucji cegieł służących do dociążania wychodzących z domu mieszkańców połączony z dekretami o ich ilości, nie uszedł mojej uwadze. Kwyrloczka zawsze czujna!
Wracając do sedna, zabrakło tutaj oryginalności w wyborze postaci drugoplanowych. Złota Kaczka, Warszawska Syrenka, Wars i Sawa i Bieda z Gnatu – przecież to już było. Wszyscy to znają. Nawet w Śląskiej szkole zamiast Hexy z bagien, Utopca, Beboka co foluje bajtli do miecha, Podciepa ze srōgom gōwom, durś a w kółko ta Warszawa. No, oddajmy sprawiedliwość Krakowowi – i Kraków. Syrenka i smok oklepane i nudne. Jakby ich nie upiększać, nie przetwarzać na swój, nie powiem, oryginalny sposób postrzegania… jednak wyłazi ta warszawska megalomania narzucona innym.
Co dobrego
Nie zrozumcie mnie źle, to naprawdę jest bardzo dobra książka dla dzieci w przedziale wiekowym 7 – 10. Bardzo dobra też dla dorosłego, ale takiego bez uprzedzeń i wrodzonego czepialstwa. Nie lubię Warszawy, co poradzę, przez to te moje marudzenie. Całość cyklu (tu trzeba przyznać i pochwalić autora) napisana z dużą dozą humoru, można się niejednokrotnie uśmiać do łez. Choć na moje oko momentami, można by uczynić zdarzenia jeszcze bardziej absurdalnymi. Kurcze, chce pochwalić, a znowu marudzę. Chyba muszę sobie lepiej wbić do głowy to co tata Tuptusia zwykle mawiał:
(Czemu w oryginale zapytacie? Taką miałam wersję na kasecie, ze zwykłym lektorem. Obejrzaną tysiące razy. Teraz, za cholerę, nie potrafię się przyzwyczaić do dubbingu w Bambim. Więcej, to była wersja dla głuchoniemych z angielskimi napisami na czarnym tle.)
Dziecko dzieciom
Teraz serio, niech nikt nie słucha wynurzeń starej baby, to nie ja jestem grupą docelową przecież. Mogę bredzić i marudzić, i obrzydzać, ale ważne jest to co dziecku dało przeczytanie tej książki.
Dziecko mówi na wdechu: dużo akcji było, mnóstwo przygód ma Maja. Fajne też są postacie. Najbardziej uśmiałam się przy rozmowie z piszczącą Biedą. No, i końcówka była super. Ilustracje też są fajne i cena dobra.
A tak w ogóle to ja tego nie mówiłam, mnie tu nie było wcale… cześć!
Polecam!
Z czystym sumieniem zachęcam do sprezentowania dziecku tych właśnie książek. Przygody Majki nie są w stanie nikogo znudzić. Tak, ma ona pewne mankamenty… (myśl o tacie Tuptusia, myśl o tacie tuptusia…) ale niech nie przesłonią nam one piękna płynącego z tej opowieści… uffffff. Tak mnie jeszcze zastanawia czy dla chłopców się to nadaje, czy chłopcy czytują książki, w których bohaterkami są dziewczynki. Nie mam synów, jeszcze, ale pamiętam jak chłopcy jęczeli, kiedy przyszło im czytać Anię z Zielonego Wzgórza. Tutaj jednak same baby, głównie baby, w głównych rolach głównie baby. Trzeba zachować ostrożność i czujność, zły demon Gender czai się wszędzie.
Ocena według portalu Lubimy Czytać (bo lubimy, prawda?)
Dziecko: 8/10 (Rewelacyjna)
Mama malkontentka: 6/10 (Dobra)
1 thoughts on “O tym jak… działa Klątwa dziewiątych urodzin – Marcin Szczygielski”