Stanęłam przed wyzwaniem, bo w zasadzie jak to wytłumaczyć maluchowi. W zasadzie chyba samo musi zaskoczyć. Innego wyjścia nie widzę. Codziennie trafia się minimum jedna taka konwersacja i zawsze rezultatem jest mruganie – tink, tink, tink – ocze oczy i o co Ci matka chodzi?
Półdziecko bierze do ręki coś mojego, koszulkę, telefon, cokolwiek i się zaczyna wpadanie w impas.
– Mamo, to jest ciebie?
– Mówi się TWOJE, kochanie.
– Moje? Nie, to jest ciebie.
Nie, nie pomaga – od ciebie – co by jakoś od biedy jeszcze mogło pasować. Za gramatyczna matka ze mnie. Całe dziecko przez dłuższy czas miało przezwisko Yoda, a mówiło: Chciałaśby żebym poprawnie mówiła? To chyba jakiś chromosom nie styka. Wiecie, jak faceci i kolory.