Miała być wspaniała historia wielgachnej dziury w ziemi. Niestety korekta Paskudowego opowiadania zabrała mój czas na własne pisanie. Trudno, daje to jednak nadzieję, że ktoś zaopiekuje się moją stroną, gdyby coś mi się przytrafiło. W ramach szybkiego wpisu przeddziurowego opowiem wam dzisiaj trochę o kisielu, pomoże mi w tym mała Madika, a właściwie jej młodsza siostra Lisabet.
“- Kasza to chyba najlepsze ze wszystkiego – mówi Madika. – Też tak myślisz Lisabet?
– Nie – odpowiada Lisabet krótko i zdecydowanie.
Jasne, że kasza jest dobra, szczególnie w tej chwili, ale to nie jest najlepsze ze wszystkiego, a Lisabet zawsze mówi to, co myśli.
Karlssonowie śmieją się. Tu na Jabłoniowym Wzgórzu wszyscy śmieją się podobnie, cichym, krótkim śmiechem.
– Aha! To co dla ciebie jest najlepsze? – pyta ciocia Karlsson.
Lisabet namyśla się.
– Agrestowy Kisiel… kisiel… i kisiel… i inny kisiel.
Karlssonowie znów się śmieją.
– Agrestowy kisiel i kisiel, i inny kisiel – powtarza Petrus Karlsson. – To ogromna masa kisielu!
Madika wyjaśnia, co Lisabet ma na myśli:
– Agrestowy kisiel to jest agrestowy kisiel, a kisiel to jabłkowy kisiel, a inny kisiel to jest każdy inny kisiel.”
ASTRID LINDGREN – PRZYGODY MADIKI Z CZERWCOWEGO WZGÓRZA
Partia KLNb
Rok temu Paskuda z klasą spierała się dość intensywnie co jest smaczniejsze kisiel czy budyń. Klasa podzieliła się na dwa zwalczające się ugrupowania. Paskuda i jej podobni dziwacy założyli taki twór jak Partia KLNb – Kisiel Lepszy Niż budyń (tak, pisownia nazwy ma znaczenie). Dlaczego piszę, że dziwacy. Niestety, ja należę do tego drugiego, bezimiennego frontu miłośników budyniu. Nie rozumiem jak można spożywać ten owocowy, mdły, obślizgły, blady twór zwany kisielem (niech się w piekle poniewierają ci co mówią kiślem). Wydaje mi się, że jest to taki spór jak pomiędzy majonezem Dekoracyjnym i Kieleckim. Czy istnieją jednak na świeci tacy co lubią i kisiel, i budyń oczywiście nicht zusammen?
Orzechowa prawie jak kisiel
Gorsza od kisielu była tylko zupa orzechowa, którą raczono nas w Przedszkolu. Zupę tę ofiarnie jadłam rycząc wewnętrznie. Każda kolejna łyżka rosła w mych ustach i z wielkim trudem przepychana przez gardło wpadała do żołądka. Pamiętam jak dzisiaj pustą już stołówkę i siebie nad tą mdłą, brązowawą breją, której smak o dziwo pamiętam do dzisiaj. Dopiero babcia uświadomiła mi, że wcale nie muszę jeść tej orzechowej zmory, jeśli mi nie smakuje i że można powiedzieć, żeby mi tej zupy nie dawali. Powiedziała mi też, że paniom wcale nie będzie z tego powodu przykro. Było to właśnie moim największym zmartwieniem i powodem ofiarnego spożywana zupy. Wiecie, to był chyba jeden z pierwszych najszczęśliwszych dni w moim pięcioletnim życiu.
Jutro postaram się opowiedzieć Wam o tej niesamowicie wielkiej dziurze w ziemi. Dobranoc.