Klasycznie, przy śniadaniu nachodzą dzieci najlepsze myśli. Jakoś ciężko ostatnio o dziecięce złote myśli. Maluchy one bowiem wiek utrudniony w obyciu. (No tak, tutaj jakimś dziwnym trafem zezarło mi cały środek zdania i wyszło takie wieśniackie nie wiadomo co, które zauważył mój nieoceniony korektor, szkoda tylko, że po publikacji.) Wypełniany wrzaskiem, laniem się za krzywe nawet spojrzenie w stronę rzuconego w kąt tydzień wcześniej klocka. Wszystko to dopełnione niejednokrotnie potrójnym płaczem, o którym mąż zwykł mawiać, cytując klasyka:
– Graj muzyko…
Macierzyństwo to wszak nie tylko róże. Dla tych, co nie mają dzieci, a chcieliby sprawdzić swoich sił w rodzicielskiej symulacji, polecam przez dwie godziny gadać do ściany. Tak to, pokrótce, ostatnio u mnie wygląda. Nie o trudach wychowania chciałam wam jednak dzisiaj powiedzieć a o zwierzętach. Konkretniej mała Puchu, którą teraz bardziej wołam Felifanką (taka inna odmiana Filifionki) chciała podzielić się pewnymi swoimi przemyśleniami dotyczącymi goryli.
Didaskalia – kuchnia po obiedzie, w kuchni lubiący muzykę tata i bardzo często muzykę tworząca Felifanka. W pokoju niekończącą się stertę prania składam ja i słucham rozmowy.
– Wiesz kochanie, że goryle to są takie duże zwierzęta i one żyją w dżungli. Są bardzo inteligentne, potrafią się nawet nauczyć języka migowego – opowiada tata.
– Noooo i one pragną strachu! – krzyczy przejęta Felifanka.
Także jakbyście kiedyś mieli okazję spotkać goryla, takiego jak ten mieszkaniec opolskiego zoo ze zdjęcia, z naszego rodzinnego archiwum to już będziecie wiedzieli co mu chodzi po głowie, czego pragną goryle i czemu siedzi taki sobie pozornie zamyślony.