Godzinę siedzę już i knuję, jak po tak długiej przerwie zabrać się do konstruktywnej roboty. Ileż można się migać, ileż można wyczekiwać? Tylko jak udźwignąć teraz temat i czy w sercu, i duszy zagra coś na wspomnienie pewnego kochanka?
I patrzę tępo w klawiaturę… z drugiej strony, tej lewej bardziej – okładka. Czarna, twarda. Siedem czerwonych gwiazd konstelacji wielkiej niedźwiedzicy wpisanych w białego niedźwiedzia. Tytuł i Autor, o którego niesamowitym życiu powinna powstać zupełnie inna opowieść. Oprawiona w tę szczególną okładkę powieść domaga się słów kilku. Tylko czy ja jestem w stanie tak pięknie o niej napisać, jak pięknie opisał życie przemytnika autor? Pytania, pytania, pytania. Moja nostalgia z nostalgią pisarza się zazębia, nakłada. On, co żył na pograniczu w tych przedziwnych czasach międzywojnia i ja, której nigdy żyć tam nie było dane, a która jakoś głupio i naiwnie tęskni do tamtego nieistniejącego świata.
Sergiusz Piasecki – Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy
Można by rzec, że to powieść przygodowa, ale to zbyt mało. Można by rzec, że to powieść przygodowa i biograficzna i to też nie jest cała prawda. Niemniej na początku tak właśnie ją traktowałam. Przemierzałam z partią prowadzoną przez maszynistę nadgraniczne bezdroża. Z trzydziestofuntową noską na plecach pełną żydowskiego towaru, z wiewiórczymi skórkami i damskimi pończochami. Z wódką w kieszeni, z ostrożnie palonym papierosem. Z duszą na ramieniu, ze strachem przed strzałami, przed sowieckim strażnikiem.
Chodziło się nocami przez granicę, spało na melinach, żeby w dni wolne pić na umór i tańczyć z dziewuchami. Trochę się kochało, trochę uciekało w samotny męski świat. Wydawało się zarobione pieniądze, zresztą to nie na nich przecież chłopakom zależało. Czasem lało się po mordzie, czasem jednym słowem powiedziało się więcej niż tysiącem współczesnych telewizyjnych obrazków. Miało się przyjaciół i za nich można było śmiało oddać życie i mieć pewność, że i oni swojego nie cenili więcej. Można było być bogatym, biednym i martwym, zanim wielka niedźwiedzica obiegła nocne niebo. To było trudne, ale dobre życie.
Panie Sergiuszu, Pan mi zrobił niezłą agrandę
Bardzo długo naprawdę dobrze się czytało. Proste problemy, prostych dusz. Przemytnicze okruchy życia. Tak niosła mnie ta historia niespiesznie do tego pewnego wieczoru, w którym czytając w wannie i zapewne tracąc wzrok, zrozumiałam. Zrozumiałam, o czym tak naprawdę jest ta książka. Zrobiło mi się smutno i źle. Wzrok zaczął potykać się o wyrazy, już mnie tak te zagraniczne nocne podróże nie cieszyły, przemytnicze strachy stały się mniej straszne, ustąpiły miejsca nowemu uczuciu. Tajemniczy Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy okazał się powieścią nie o chłopakach z pogranicza, a o ogromnej tęsknocie do tego czasu, w którym autor był naprawdę szczęśliwy. Do młodości, chłopięcej naiwności, do tych ludzi, którzy pewnie już nie żyją, których już nigdy więcej na swej drodze nie uda mu się spotkać. Do tego dreszczu adrenaliny, do spania na pachnącej łące, do boleśnie utraconej wolności. Powieść powstawała przecież w więzieniu.
“muszę w końcu wrócić tam,
gdzie wszyscy byli,
zawsze kochali, czasem grzeszyli
Po prostu żyli tak z dnia na dzień”
Książka nie ma w zasadzie ani początku, ani końca. Nie ma morału i nie sili się na moralizatorstwo. Są tylko trzy lata życia w pewnym ciekawym miejscu, w przedziwnym czasie, z ciekawymi ludźmi, które przychodzą do nas wraz z sięgnięciem na półkę i wraz z odłożeniem na nią odchodzą. Wnioski i uczucia, krytykę i fascynację każdy musi stworzyć we własnym zakresie i zamyślić się głęboko i zaśpiewać przemytniczą piosenkę o tym, czy oni tam jeszcze wszyscy są, czy jeszcze jest pogranicze pełne…
Tekst: Kwyrloczka
Zdjęcia: Rymbaba
Na zdjęciach: krajobrazy z polsko – czeskiego pogranicza, roku pańskiego 2019.