No, taki gruby, taki gruby, może książką być,
i trzy tomy, i trzy tomy w wnętrzu swoim kryć
Dostałam na urodziny, już w zeszłym roku, książkę. Ładne, grube tomiszcze w stylu fantasy. Opis fajny, tytuł fajny. No ej, pomyślałam, to na bank będzie też fajna powieść. Przecież co można spierdzielić w przygodówce? Jeśli nawet okaże się zwykłym, rozrywkowym czytadłem, to i tak nie będzie ono przecież takie złe. Po prostu po jakimś czasie zapomnę fabułę, może zostanie ze mną jakiś cytat, jakiś ciekawy fragment i tyle. Chciałabym, żeby tak było, a wyszło zupełnie nieoczekiwanie i inaczej niż pomyślałam ważąc Kompanię w rękach ten pierwszy raz.
Przygoda z Czarną Kompanią
Jedna strona, druga, trzecia, dwudziesta, czterdziesta, ja, cholera, nic nie kumam. Serio, to mi się pierwszy raz w życiu zdarzyło, żeby tak niczego nie zrozumieć. Czytam i nie ogarniam, totalny chaos fabularny. Wszystko jakieś posiekane, równoważnikami sytuacji pisane, czy jak? Są jacyś bohaterowie, świat jakiś się rysuje, a ja nic nie rozumiem. Nie wiem, jak wam to wytłumaczyć, ale nic się nie trzymało kupy, i dopiero grubo po połowie dało się rozszyfrować, poskładać z tych rozrzuconych po podłodze dziecięcego pokoju puzzli jakiś zamysł autora. Tyle, że połowa puzzli pozostała pod szafą i trzeba je było wyciągać po sztuce za pomocą drucianego wieszaka. Niełatwa sprawa, bo wieszak krótki, a szafa obszerna.
Czarna Kompania raz się rozwija, raz upada
Z przykrością muszę zauważyć, że stylowo Kroniki Czarnej Kompanii leżą. Cała moja sympatia do gatunku nie potrafiła uratować tej sytuacji. Zdania są toporne, krótkie, słabo opisujące cokolwiek. Informacje o świecie są zagmatwane. Łatwo zgubić się w tym świecie i zamyśle autora. Czemu jednak książka jest taka gruba, skoro niby nic wartego uwagi się nie dzieje?
Była jednak niewielka iskierka nadziei — w drugim i trzecim tomie autor nawet się rozwinął. Stylistycznie lepiej mu szło z każdym kolejnym napisanym zdaniem. Nadal raził mnie bardzo brak opisów i miałkość bohaterów, przeplatająca się z niesamowitą infantylnością. Ciężko tu kogoś naprawdę polubić, z kimś się zżyć. Niby są postaci, z którymi można by sympatyzować — mam na myśli oczywiście Konowała i Kruka, od biedy Pupilkę. Uczucia te są jednak chwilowe, a sami bohaterowie na dłuższą metę bardziej irytują niż przyciągają.
A tom trzeci nastal po drugim
W zasadzie jedynie druga część, „Cień w Ukryciu”, zasługuje na uwagę. Mimo nudnawej i przydługiej fabuły, opowieść o Jałowcu, handlu trupami, Kruku i pewnym obywatelu, który chyba jako jedyny przeszedł całkiem niezłą ewolucję postaci, była najciekawszym fragmentem całości cyklu. Co dobre, szybko się jednak skończyło. Nastał tom trzeci, „Biała Róża”. Choć Wiedźmin postał równo dziesięć lat po powieści Glena Cooka, tytułowa Biała Róża przywodzi na myśl nieudolną wersję Cirilli z Cintry. Autor niczego czytelnikowi nie ułatwia. Posiedzenie na pustej równinie jest koszmarnie długie, nudne i bezowocne. Flashbacki z przeszłości męczą i nudzą. Rozwiązanie intrygi za pomocą zmutowanych, latających, ogromnych wielorybów. Bitch, please! Tylko czekać było, aż kosmici przylecą, ale tego autor postanowił czytelnikowi jednak oszczędzić.
Zalecenia końcowe
Odpuśćcie sobie, moi mili, Kroniki Czarnej Kompanii. Dla tych kilku przebłysków fajnej fabuły, paru żartów, kilku pozytywnych odczuć dla jednego lub dwóch bohaterów i Psa o imieniu „Pies Zabójca Ropuch” naprawdę nie warto. Z tego pies tylko imię miał fajne; poza tym nie był specjalnie ciekawą postacią.