Szkoła
Pamiętacie jeszcze jak to było w szkole? Wydaje mi się, że wielu szybko zapomina jakim torem w budzie toczyło się życie. Ja pamiętam, pamiętam bardzo dokładnie i patrzę na to ciągle oczami chodzącego tam dziecka, nie rodzica. Tego wrażenia nie potrafię się pozbyć. Kiedy przychodzę na zebranie mam ochotę z wrzaskiem rzucić torebkę i ruszyć do produkcji papierowych kulek, którymi później grzałabym w rodziców zadających po raz siedemnasty te same pytania. W szkole nic się w zasadzie nie zmieniło może tylko poziom nauczania jest tak porażająco marny, że czasem zastanawiam się nad sensem koszarowania dzieci w tej placówce. Niech jednak będzie tym, co dla dziecka najważniejsze, a więc miejscem poszerzania kontaków towarzyskich, życia przerwą, spożywania drugich śniadań, umawiania się na plac i wymiany nowinek z dziecięcego świata.
Wory
W mojej podstawówce obuwia zmiennego nie było. Może byliśmy dziwni i może zimą nie było to do końca szczęśliwe rozwiązanie. Precyzując w klasach 1-3 jeszcze je zmienialiśmy – potem już nie. Szatni także nie było i wszelkie kurtki i inne elementy taszczyliśmy codziennie po korytarzach. Czy to komuś przeszkadzało? Nie! Tak było i już, nikt nie robił z tego afery i problemu. Sprzątaczki widać też nie miały kłopotów z szorowaniem podłóg. Coś niejasno mi świta, że był moment, w którym kiedyś ktoś o te buty szkolne się upominał, ale ponieważ został zignorowany przez wszystkich – koncept zmiennego obuwia upadł. Inaczej sprawa miała się i ma nadal w szkole mego męża, do której aktualnie chodzi nasze starsze stworzenie dalej zwane dzieckiem. Buty na zmianę muszą być i śmierć lub wieczny gniew Pani sprzątaczki spadnie na tego, kto takowych nie posiada.
Cip, cip, cip… Oszczędności!
Skoro są buty, a szatnia nie ma półeczek na ich ułożenie, buty mają spoczywać w worku. Worki wszyscy mają jednakowe, ceny ich zaczynają się od 5,00 złotych za mega szmelc i wędrują sobie wzwyż do niebotycznych 60,00 złotych za super wypaśmy wór marki adidas, który być może od razu czyści i pastuje włożone do niego buty. Jak powszechnie wiadomo finansowo bywa różnie: raz lepiej, raz gorzej. Na czas zakupu worków, czyli 19 października (tak, zrobiliśmy to cholernie za późno – wychowawczyni też tak uważa) przypadło doszczętne i drogie rozkraczenie się samochodu. Szukałam więc oszczędności. Szukałam szczególnie na ulicy, ale ludzie jakoś rzadko gubią grubsze nominały, o wygranych kuponach w totka już nie wspomnę. Przeniosłam więc poszukiwania do domu i tak dotarłam do szafy, w której w ogromnym kartonie spoczywają stare ubrania.
Dywanik
Czemu trzymam stare ubrania w wielkim kartonie, który zajmuje strasznie dużo miejsca? Kazały mi je zostawiać Dzieci z Bullerbyn. Tak i nie inaczej wszystko przez Lissę i jej gałgankowy dywanik. Było to we wspomnianej wcześniej podstawówce. Pamiętam do dziś słowa Lissy, że rodzice nie są bardzo bogaci, a na wsi nic się nie może zmarnować więc i niczego się nie wyrzuca. Przez to mama uszyła jej do pokoju śliczny dywanik z różnych starych tkanin, ze ścinków materiałów, resztek i wielkiego kawałka swojego maminego serca.
Wkładam serce do worka
Tak naprawdę wcale nie chodzi o te pieniądze. Nie lubię, kiedy wszyscy są jednakowi i jeśli tylko mogę staram się zrobić coś swoimi rękami, coś wyjątkowego, coś innego, coś, co warto zachować, coś, o czym młoda będzie pamiętać całe życie. Siedzę nad tym zwykle do później nocy wybałuszając oczy przy małej lampce i szyję karnawałowe stroje, dresowe spodenki, ptasiopodobne czapki. Nie znam się na wykrojach, nie przejmuję się, że jest trochę krzywo. Ważne, że daję mojej córce radość, poczucie indywidualności i wyjątkowości, którą tak łatwo zatracić w tej współczesnej komercjalizacji życia od narodzin aż do śmierci. Tak właśnie powstały worki na buty jeden niebieski na czyste, drugi czarny na te brudne z błota, liści i śniegu.
Produkcja
Do uszycia wykorzystałam dwie koszulki i jakiś stary różowy przedszkolny polar. Doły od strony ściągacza zszyłam razem, odcięłam rękawy przygotowałam rowek do wciągnięcia sznurka i już. Użycie koszulek bardzo ułatwia sprawę, dwa boki mamy już fabrycznie gotowe. Sznurek, choć mądrzy mówią, że wciąga się za pomocą zicherki (znaczy agrafki, jeśliście z centralnej Polski) w mojej szkole szycia Na Chłopski Rozum wciąga się spinką wsuwką. Na końcu na rzeczonym sznureczku robimy gustowny supełek i tadam! Worek — unikat gotowy do wędrówki do szkoły.
Zachęcam szczerze, dwie godzinki roboty, dwa ściegi, te najprostsze jakie istnieją. W połowie drugiego naprawdę dochodzi się do względnej wprawy, a efekt widać obok. Warto poświęcić ten czas, dziecko to zapamięta, zapamięta już na zawsze. Zapamięta, że poświęcasz dla niego swój czas, bo kochasz. Pamiętam do dziś jak babcia z wprawą studziła dla mnie herbatę, pamiętam ten ruch ręki, kiedy delikatnym strumieniem z kosmicznej wysokości przelewała ciecz z kubka do kubka nie roniąc ani kropelki. Pamiętam swój worek, który uszyła dla mnie chyba z jakiejś poszewki ze śmiesznym ptaszkiem. Pamiętam wszystkie karnawałowe stroje. Pamiętam baletki z filcu i spódniczkę z babcinego welonu, kiedy w zerówce chciałam być baletnicą, pamiętam to wszystko doskonale. To, co kupione pamiętam słabo lub wcale.