O jak przyjemnie i jak wesoło w Łańcucie bawić się, się, się
Spodobało nam się, kiedy wracaliśmy z nie całkiem udanych wakacji w Bieszczadach. Długo nie czekaliśmy i zaraz na początku grudnia ruszyliśmy ponownie do Łańcuta. Mamy tam nagrany bardzo piękny nocleg u Agaty w Głuchowie w super pokoiku z łazienką, miękkie łóżeczka, cieplutko, wszystko nowe, przemiła właścicielka. Cztery osoby i pies za 100,00 PLN, lokal naprawdę godny polecenia i cena niewygórowana. Pakujcie manele, rodziny, dobytek, a Podkarpackie powita Was z otwartymi ramionami.
Leżajsk
Jak wszystkim powszechnie wiadomo najlepsze piwo to Leżajski Full! Trzeba więc takiego piwa skosztować u źródła. Pojechaliśmy. Trochę było zimno i wietrzysko urywało głowy, musieliśmy wiec kupić tacie czapkę. Tak naprawdę rodzinie w szale zwiedzania i zbierania nowych doświadczeń nic nie jest w stanie przeszkodzić. Mówiąc nic, mam na myśli — NIC! Może oprócz marudzącego dziecka, wrzeszczącego półdziecka, jęczącego z głodu męża, zmierzłej żony, połamanych kończyn, wybitych zębów, pożaru zwiedzanego obiektu, plagi szczurów, bombardowań, żab spadających z nieba, tornada, powodzi bez łodzi, ataku kolki wątrobowej, korzonków, syndromu niespokojnych nóg, gorączki krwotocznej, wojny, okupacji, uchodźców. Chyba ciut się rozpędziłam – wybaczcie.
Muzealnie
Muzeum Ziemi Leżajskiej jak dla mnie drogo – 40,00 PLN za naszą rodzinę. Cześć historyczna w jednej sali część zabawkarska w drugiej sali. Penetrując ekspozycję drewnianych zabawek udało mi się wypatrzyć flet, zupełnie taki jaki miałam w dzieciństwie. Taki drobiazg, a potrafi człowieka rozradować i dodać mu siły i energii na cały dzień. Jeden mały bordowy instrument muzyczny z ludowym wzorem, dzieło ludzkich rąk, nie bezduszna masówka. Trwała i piękna, przywołująca wspomnienia z mojego pierwszego domu. Mieszkania, w którym mój pokój był na samym końcu, a ścianę ozdabiała fototapeta z zamkiem, grodem właściwie i wsią pod nim. Wszystkie budynki miały pomarańczowe dachy, zdaje się, że było to wtedy modne. Mieszkanie, w którym pierwszy i ostatni raz dostałam lanie, bo nie chciałam się kąpać. Pamiętam mamę, która przesiadywała w kuchni. Na którą czekałam zawsze, kiedy przyjdzie z pracy i przyniesie mi gazetkę dla maluchów, która nazywała się Miś. Strasznie, strasznie czekałam na tego Misia to było moje małe święto. To tu oglądałam bez końca Bambiego i Zakochanego Kundla. Z mojego pokoju musiałam uciekać pędem na tapczan rodziców przez to, że nasz pies, który też wtedy był mały, gryzł mnie po nogach, a na tapczan potrafił wskoczyć tylko dwoma przednimi łapami. Na dworze robiło się ciapletę i zakradało do zakazanego, zarośniętego ogrodu. To tutaj dziadek nauczył mnie jeździć na rowerze (miałam wtedy niecałe pięć lat). Piękne to były czasy i piękny to był flecik nazywany przeze mnie piszczałką. Tak wycieczki właśnie przeradzają się w podróże sentymentalne po naszej duszy. Tak opowieści z naszego życia przekazywane są naszym dzieciom. Wartość ich jest nieoceniona.
Leżajski Full
Teraz będzie to na co prawdziwi mężczyźni czekali — Piwo. Znawcą piwa ja nie jestem, w moim świecie piwo dzieli się jedynie na: a) słodkie, które jest smaczne, b) słodkie, które też jest smaczne, ale niestety ma się po nim kaca. Dalej — na te, po którym nie ma kaca i jest zwykłym piwem oraz resztę, która także jest zwykłym piwem i po prostu jest, jaka jest. Wystawa Browarnictwo Leżajskie połączona z degustacją (ktoś niestety musiał prowadzić – foch) bardzo przypadła nam do gustu, szczególnie kolekcja etykiet tych z dawnych lat i tych nowych. Można było wspomnieć co kiedyś pijał dziadek i tata w pięknych czasach kiedy można jeszcze było polecieć starszym po piwo. Czasach tak różnych od absurdu dnia dzisiejszego, w którym picie piwa na ławce to „menelizm” i rozpijanie młodzieży, a picie piwa w ogródku naprzeciwko tejże ławki to „koneseryzm” i kultura.
Na zakończenie udaliśmy się do Klasztoru OO. Bernadrynów w Leżajsku. Radośnie całą ekipą razem z karetą Półdziecka wparowaliśmy do świątyni oglądać ichniejsze wypasione organy. Jako byli już katolicy, zresztą i w czasach, w których przynależeliśmy niezbyt obeznani w katolickiej obrzędowości, władowaliśmy się w sam środek adoracji najświętszego sakramentu. Przeparadowaliśmy przez cały kościół ukradkowo waląc foty na prawo i lewo obserwowani przez niezliczone pary oczu, które wyrażały raczej chęć sięgnięcia po widły i pochodnie niż uraczenia nas Słowem Bożym. Być może uratowało nas to, że weszliśmy jednymi drzwiami, a w środku udawaliśmy, że się nie znamy. Mieliśmy w planach zwiedzenie muzeum, ale niestety trafiliśmy akurat na godzinną przerwę. Na dworze było zimno, a do kościoła strach było wrócić. Pojechaliśmy więc dalej, do Jarosławia po raz drugi.
Jarosław
Przy pierwszej wizycie dostrzegliśmy niebywały potencjał miasta i nie pomyliliśmy się nic a nic. Jedząc obiad przegapiliśmy kręcenie filmu, nie wiem niestety jakiego. Po całej imprezie zostały jedynie stare/nowe szyldy i linie wyznaczające miejsce parkowania samochodów przysypane piaskiem.
Było już dość późno, zrobiło się ciemno, mimo to wędrowaliśmy. Nad naszymi głowami krążyły kawki, tysiące kawek — jednych z moich ulubionych miejskich ptaków zbierających się na zimę w ogromne grupy.
Za cel obraliśmy sobie stary Jarosławski Cmentarz z 1784 roku, jeden z najstarszych zamiejskich cmentarzy w Europie. Przedziwne miejsce o niespotykanych u nas walorach architektonicznych. Przedsmak tego typu pochówków widzieliśmy już w Sanoku poszukując grobowca Beksińskiego. Chodzi mi konkretnie o grobowce. Tutaj w Jarosławiu nie było praktycznie żadnych grobów ziemnych, tak jak u nas grobowce znaleźć można jedynie na wielkich, starych nekropoliach, a chowano w nich bogatych i zasłużonych. Klimat nocnego miasta umarłych i ich niewielkich domków był niesamowity. Ktoś może powiedzieć, że strach na cmentarzu nocą. My powiemy: e tam! Przecież wiadomo, że Krupojady wolą raczej sklepy spożywcze, a człowieka pełnego kaszy raczej na cmentarzu szukać nie będą.
Pomysłowość ludzka
Było jeszcze coś niesamowitego w Jarosławiu czego nie spotkaliśmy jeszcze nigdy. JAJOMAT. Z wielu różnych „matów” ten jest dotychczas najdziwniejszy. Jajka o każdej porze? Komu to potrzebne, może ciężarnym, które o czwartej nad ranem budzą męża krzykiem.
– Jajka, chcę jajka!
– Ale kochanie nie mamy jajek.
– No to zasuwaj do jajomatu i zaraz mi tu jajecznicę serwuj!
Tu zachowaliśmy się trochę jak ludzie ze wsi, kupiliśmy te jajka. Po prostu nie mogliśmy się oprzeć. To chyba jest pułapka na turystów.
Mam nadzieję, że ten młody człowiek, który wygląda jak dziecko bardziej niż dorosły już mężczyzna, a któremu przyszło zginąć w powstaniu styczniowym lub listopadowym nie pogniewa się faktem sąsiadowania z maszyną do sprzedaży jajek. Przerażające takie zdjęcia, i smutne dla mnie bardzo. Ile lat miał ten chłopak kiedy wcisnęli go w ten pięknie dopasowany mundur i dali do ręki karabin. Pewnie bardzo był dumny z siebie, pewnie wiedział też co może go spotkać. Czy w walce kogoś zabił, czy był jednym z wielu, którzy nie oddali żadnego strzału, poszli na wojnę, ale nie umieli zabijać. Historia jednego człowieka dramat całej rodziny.
Rzeszów
W Rzeszowie naprawdę można dobrze zjeść. Wokół rynku i w każdej przylegającej uliczce natrafialiśmy na przeróżne jadłodajnie, a oferowane w nich dania były tak różnorodne i przystępne cenowo, że nie potrafiliśmy się zdecydować.
Przez to chodziliśmy głodni po mieście… i chodziliśmy, i chodziliśmy. Potem szukaliśmy Zupiarni, którą gdzieś widzieliśmy. Od samego rana waliło mokrym śniegiem i zupa wydała nam się najodpowiedniejsza dla dzieciarni na taką wilgotną pogodę. Zupiernię znaleźliśmy, ale wygłodniali Rzeszowianie prawie wszystko zeżarli. Została jedynie duża pomidorowa i pikantna cukiniowa z batatem. Szczęście w nieszczęściu, zupki były tak gęste i sycące, że najedliśmy się we czwórkę tylko dwoma porcjami, strach pomyśleć co by się mogło stać, gdyby każdy zamówił po jednej.
Odłóżmy jednak kulinaria na bok. Należałoby napisać, co spowodowało ten potworny głód. Pierwszym punktem programu była Podziemna Trasa Turystyczna. Szósteczka z wielkim plusem dla Pana przewodnika, który niesamowicie barwnie i ciekawie opowiadał o w zasadzie pustych tunelach i zakuł nasze już trochę znudzone dziecko w dyby. Nie wiemy tylko kto je potem uwolnił, bo przecież nie my. Bilet w cenie bardzo przystępnej 17,50 PLN za wszystkich.
Co je miś uszatek wieczorem? Pora na dobranoc.
Na deser coś wybitnie dla dzieciaków… i dla mnie – Muzeum Dobranocek. Udało nam się zwiedzić muzeum samemu. Bardzo, bardzo mi się podobało, choć wychodząc chciałoby się więcej i więcej. Znowu wróciły wspomnienia z dzieciństwa. Moje ukochane bajki: Reksio, Przygody kota Filemona, Przygód kilka wróbla Ćwirka, Miś Uszatek, Miś Koralgol (ten, co “miał pół litra wypił sam”). Dokładnie na tych samych bajkach wychowują się moje dzieci, jakby czas stanął w miejscu. Nie potrafię dostrzec edukacyjnej wartości w tym chłamie o wróżkach, czy innych księżniczkach. Truskawkowe ciastko o pindrzących się laluniach z wielkimi łbami – bajka poniżej krytyki. Jedynie My Little Pony lubię z sentymentu do wersji z mojego dzieciństwa. Z nowych bajek jestem w stanie docenić Świnkę Peppę jako bajkę, która wprawdzie jest o bzdurach, ale można nauczyć się z niej słownictwa. To, co zrobiono z nową Pszczółką Mają załamało mnie. W pierwowzorze w każdym odcinku pojawiał się jakiś robaczek, o którego sposobie życia i problemach opowiadała bajka. W nowym, paskudnym, komputerowym tworze problemy bohaterów mają niewiele wspólnego z owadzią rzeczywistością. Tragedia. O biletach nie piszę celowo, bo jest to dla mnie takie miejsce, za które zapłaciłabym każdą cenę.
Łańcut
Sam Łańcut to temat rzeka. Zdjęcia są trochę łączone opis samego miasta także — częściowo letni, częściowo zimowy.
Latem zwiedzaliśmy Muzeum – Zamek w Łańcucie w najgorszym możliwym momencie jako ostatnia grupa przed zamknięciem, czyli praktycznie w biegu. Trudno, tak się trafiło i tak pozostało. Sama organizacja zwiedzania utknęła niestety w czasach cudownego PRL-u. Zwiedzanie od 9:00 do 16:00 (ostatnie wejście 15:00).
Panie przewodniczki wiekiem dorównują samemu pałacowi. Nie mam nic do starszych pań, wydaje mi się jednak, że przychodzi moment, kiedy warto przekazać pałeczkę młodym, zamiast umierać po wejściu na półpiętro. Chcieliśmy poprawić zwiedzanie z rana, zobaczyć wszystko na spokojnie, ale w grudniu i w styczniu z niewiadomych przyczyn wszystko jest pozamykane. Widać to czas leżakowania Pań przewodniczek w formalinie.
Ja przepraszam za tą uszczypliwość, ale kiedy oprowadzająca mnie babcia lata za moją córką i wrzeszczy, że mam ją brać na ręce (gdyż na pewno ujedzie na pałacowej posadzce), a potem opowiada koleżance po fachu jak prowadzała swojego wnuka na smyczy niczym psa – to skacze mi ciśnienie, opadają ręce, a nóż sam się w kieszeni otwiera. Niech upada, w domu tego nie ma; w domu syntetyczne panele 10,00 PLN za metr, a tu mahonie, dęby i marmury.
Jeśli chodzi o sam zamek. Takich bogatych wnętrz jak tutaj nie ma nawet na Wawelu. Cudo, perełka i inne przymiotniki. Czas się tu zatrzymał i tylko patrzeć jak Panie w pięknych sukniach, kapeluszach z owocami wejdą na salony, jak małe francuskie pieski obszczekają zwiedzających ze swoich błyszczących poduszeczek. Niesamowicie piękne miejsce otoczone cudownym parkiem. Myślę, że będzie nam dane jeszcze raz tam pojechać, jeszcze raz ogrzać się w cieple pięknych przedmiotów z minionej bezpowrotnie epoki.
Kolbuszowa
And now for something completely different. Dnia ostatniego postanowiliśmy przenieść się z klimatów arystokratyczno — pałacowych do prostego wiejskiego życia. Muzeum Kultury Ludowej w Kolbuszowej przywitało nas rześkim powietrzem i niebieskim niebem.
Sezon zimowy i jak wiadomo domki pozamykane, ale nam to w zasadzie nie przeszkadza. Dodaje nawet uroku, kiedy wspinasz się na palce, żeby zajrzeć przez malutkie okienko do wnętrza. Zaglądamy więc i czujemy się trochę tak jakbyśmy podglądali mieszkańców, to jak żyli, jak mieszkali.
Cena biletu za zwiedzanie w trybie spacerowym 22,00 PLN (dla mnie trochę jak Muzeum Dobranocek – skanseny nie mają ceny, za to uroku nie można im odmówić). Każdorazowo wzmagają moją tęsknotę za ucieczką ze śmierdzącej betonowej dżungli i ugruntowują przekonanie, że wyprowadzka jest konieczna i nieunikniona.
Raz nóżka prawa, raz długie światła
Tutaj kończy się nasza wyprawa i z żalem wracamy do domu „Niedomu”. Na zakończenie jeszcze małe spostrzeżenie dotyczące podróży autostradami. Co skłania być może także Was kierowcy do takiego zachowania? Wyprzedzam sobie ciężarówkę lub inny autobus i widzicie, bo to cholera widać, że mój staruszek więcej już nie wyciśnie, już wszedł w nadświetlną i jak wdepnę mocniej gaz to raczej się rozpadnie niż przyspieszy, a wy podjeżdżacie z tyłu i mrugacie światłami. Po co? Zapytam kolokwialnie i dobitnie: Staje wam od tego… ego? Cała ta sprawa jest dziwnie powiązana z posiadaniem Audi, choć to nie reguła. Może by tak rano wejść do łazienki, oprzeć jaja o umywalkę, spojrzeć w twarz podstarzałego, łysiejącego biznesmena i zastanowić się nad swoim życiem, zanim zacznie się terroryzować kobietę z dzieciakami podjeżdżając jej prawie pod sam tył i włączając długie. O to Was kochani serdecznie proszę i nie gorszcie się za ostre słowa.
1 thoughts on “O tym jak… cudnie prezentuje się Łańcut – Podkarpackie wita!”