Nie wiem…
Chyba pierwszy raz nie wiem jak mam nazwać ten wpis.
Tak się czuje właśnie, jak w tym utworze. Fajne to imię tegoż miejsca — Uroczysko Buczyna. Brzmi dumnie i budzi przyjemne skojarzenia. Tylko, no właśnie o tym jak… co? Jak uroczo w uroczysku? Jakoś mi to nie brzmi.
Uroczysko, a co to takiego?
Ciekawostka to taka. Okazuje się bowiem, że uroczyska zaraz obok ostępów to jedne z najstarszych grup administracyjnych zapisanych w aktach królewskich kancelarii. Bardziej w ludowym klimacie… mgła, cisza i posępne cykanie świerszczy. Majaczące na granicy widzialności drzewa, chlupot wody, dziwne ciepło otaczające podróżnika i ten głos, ten głos jakby… jakby… Fronczewski szeptał: przed wyruszeniem w drogę należy zebrać drużynę. Nagle — Bach! Materializujesz się w przedziwnym miejscu. Jednocześnie pięknym, pełnym przeświecającego przez drzewa słońca, i strasznym, gdzie spośród rozwiewającej się mgły wyłaniają się kurhany Twoich wrogów. Dopada Cię nieodparta chęć, aby na nich zatańczyć. Boisz się jednak podejść bliżej, niewątpliwie coś przyciąga Cię i odpycha jednocześnie. Za plecami nieustanny szelest oczeretów, podejrzane pluski, przesuwające się cienie. W sercu trwoga i wrażenie czyjejś nieustającej obecności, znowu ten szept, co on chce przekazać: z zasadzki zaatakowali cię wrogowie. Spokojnie, to z pewnością tylko magia uroczyska zagubionego gdzieś pomiędzy Załęską Hołdą, Kokocińcem i Kochłowicami.
Uroczysko Buczyna
Raz piechotą, raz na rowerze. Raz wędrować, raz na ognisku. Dziwnie niespotykane pod względem przyrodniczym miejsce na mapie Górnego Śląska niewątpliwie godne uwagi. Pozostaje w mej pamięci jako miejsce na pewno przyjemnie spacerowe i krajobrazowo zapierające dech. Szczególnie w swej podmokłej części, która głównie, moim skromnym zdaniem, zasługuje na miano Uroczyska właśnie. Chociaż teraz jestem tak daleko mam ochotę jeszcze tam powrócić. Pamiętając oczywiście tylko o tym: