Idzie, idzie Podbeskidzie… a nie, to tylko nowa lektura szkolna
Każdorazowo, kiedy pojawia się nowa, wcześniej mi nieznana lektura wraz z nią przybywa pewna forma obezwładniającego leku. Wszystkim wszak wiadomo, że lektury naszych czasów, niejednokrotnie będące lekturami czasów naszych rodziców, pozostawiają często wiele do życzenia. Zaprzyjaźnić się niestety trzeba wielokrotnie z jakimś Pinokiem, usiłującym dostać się do Toi Toia, czy innym Tomkiem Sawyerem, od którego wieje nudą. (Miłośnicy tych pozycji wybaczą, to są moje osobiste odczucia. Moje i tylko moje, i tych, co wpiszą się na listę niecierpiących tych dwóch książek. Lista dostępna u mnie w domu w dni robocze po okazaniu legitymacji czytelnika).
Felix, Net i Nika i grzybica znika
Nie umiem pozbyć się z głowy tej pół-reklamy pół-recenzji… Nie chcąc zdradzać zbyt wiele z fabuły nakreślę jedynie zarys, a potem powiem wam wszystkim, co mi się w tej powieści strasznie nie podobało.
Felix, Net i Nika to poznający się na rozpoczęciu gimnazjalnego roku szkolnego pierwszacy. Jak to zwykle bywa przyjaźń zawiązuje się od razu pierwszego dnia i cała trójka, na różny sposób pokręconych, poszkodowanych przez los, dobrą lub złą sytuację materialną, rodzinną czy nadprzyrodzoną, raźnie rusza ku przygodom. Każdy rozdział to osobne wydarzenie spięte jednym przewijającym się wątkiem głównym uchodzić mogącym za fantastyczno-naukowy. Przyznacie, że brzmi całkiem nieźle. Czyta również się nieźle, nie powiem – wciąga. Jeśli ma się dwanaście lat to naprawdę nawet nie zdąży się człowiek/dziecko znudzić. Niejednokrotnie się zachwyci, polubi bohaterów, z zaangażowaniem i ciekawością doczyta do końca (Mam te informacje od pewnej dwunastolatki, której ufam). Niestety tutaj wchodzę JA – niszczyciel przyjemnych lektur i pogromca poczytnej dziecięcej literatury.
Nic mnie tak nie wkur…za
Nic, naprawdę nic mnie nie doprowadza do takiej wściekłości jak mieszanie światów i gatunków, chyba że jest to celowy, świadomy, zaznaczony i opisany zabieg, albo autor ma na nazwisko Pratchett. Nie potrafię znieść w jednej pozycji sztucznej inteligencji, robotyki, gnomów, zdolności telepatyczno-kinetycznych, czarów, duchów, i Świętego Mikołaja. Tego czerwonego zagranicznego cymbała wożącego się saniami zaprzężonymi w wyraźnie nietrzeźwe renifery. Wpychającego swe tłuste dupsko przez komin… kaloryfer… nieważne. Nie dość, że nic do siebie nie pasuje, to jeszcze propaguje, przyjmuje jako dobre niszczenie naszej ledwo zipiącej kultury. Mikołaj ma do cholery mieć pastorał i dwa aniołki do pomocy jako i było na początku i zawsze, i na wszystkich moich fotach z przedszkola i szkoły.
Co, przesadzam? To dorobimy Luckowi Skywalkerowi latającą małą wróżkę z Piotrusia Pana. Frodowi wymienimy Sama na Robocopa, a Geralt z Riwii zamiast miecza będzie występował z zimnem lufy Visa w nogawce spodni. To się nie dodaje, to się żre, to boli mnie w głowę, kiedy czytam. Szczególnie ten Mikołaj, zdecydowanie najbardziej ON!
Halo Kuratorium!
Jest tak wiele naszych, rodzimych podpartych naszą kulturą pozycji dla dzieci. Chociażby Czarownica Piętro Niżej. Tak, może jest o warszawskich legendach, ale jednak jest tam polska syrenka, i kaczka zaklęta jakaś, nie wiem, nie jestem z Warszawy. Ważne, żeby ta kaczka to nie była Duchociastna kaczka. Przecież to proste! Jeśli chcemy zagraniczną kaczkę to bierzemy zagraniczną książkę. Dzieci czytają, a my nakreślamy różnice kutrowe choćby w postaci wspomnianego wcześniej czerwonego jegomościa. Uczymy, że świat nie jest monokulturowy. Nie ma żadnego Multi kulti są tylko zakichane Anglosaskie przeszczepy szerzące się jak nowotwór w ludzkich umysłach. Jest to świadome i zaplanowane paskudne działanie. Jak tu nie wierzyć w teorie spiskowe, no jak? Dla tego właśnie z przykrością muszę stwierdzić, że Felix, Net i Nika Rafała Kosika to nie jest dobra książka.
Słowo o okładce
Przechyla ona czarę goryczy. Wybaczcie, ale okładka jest straszna. Odnoszę wrażenie, że tego typu komputerowe grafiki są jak szary kolor elewacji miejskich budynków-tanie i jednocześnie psujące efekt całości.