„Decyduję się zostać po obiedzie wraz ze Starym w mesie O. Przed szafka drugiego oficera odkrywam książkę, która przesuwa się po podłodze. Sięgam po nią niezgrabnie i otwieram ma chybił trafił. Chwytam tylko poszczególne słowa: bezanreja, bomkliwer, grotbramżagiel, bramsztaksel…
Fachowy żargon z czasów statków żaglowych; piękne, barwne słowa. Nie mamy niczego podobnego.”
LOTCHAR – GÜNTHER – BUCHHEIM – OKRĘT
Ha! A ja znowu w tej łódce i nie mam dzisiaj tak pięknych słów w planach. Znowu nocą, ciemną, zmęczona jak po czterotygodniowym sztormie. No, bilans dzisiejszego dnia: przydomowa oczyszczalnia wybiła, w czyściutkim i wymytym basenie dwie dziurki w dnie do załatania, w kurniku ptaszyniec do wyleczenia i ekspresowa przebudowa grzędy z latareczką z komórki, wkrętarką i babską piłą. Przywożenie, odwożenie, zawracanie z zapominalską, odwożenie ponowne. Porządkowanie z dnia wczorajszego, dwie godziny produkcji placków kartoflano-topinamburowych. Kontrola akceptacji kurczątka u stada, zakończona niepowodzeniem. Kolejność oczywiście przypadkowa. Dałam radę — i jeszcze te parę zdań w tym intensywnym dniu udało się sklecić.
A teraz dobranuc już. Dobranuc?
Na zdjęciu autorstwa Rymbaby – chmura, mogła by i taka być na morzu, zamiast morza jest góra, jest więc góra i chmura