Siedzisz sobie spokojnie, niczego złego się nie spodziewając, aż tu nagle przychodzi mała, najmniejsza, z rysunkiem i pyta:
– Mamo, ten obrazek jest pięć na dziesięć czy osiem na osiem? – O rzesz myślę sobie, co to jest w ogóle za kolorowa masa.
– No, osiem na osiem. – Ryzykuję.
– Czyli brzydki. – zasmuciła się najmłodsza.
– A osiem na osiem to brzydki, a pięć na dziesięć to ładny? – upewniam się.
– No tak!
Logika, logika i więcej logiki
Logika tu, logika tam, logiki cała taczkę mam. Może wam dam, a może nie dam. Ta ta tam, ba bam. No, człowiek prawi wierszem niespodziewanie.
Pierwszy dzień szkoły za nami. Jakie już wrażenia?
Nie lubię tych przedszkolnych poranków, w których trzeba gonić małe towarzystwo do porannej rutyny. Czasem wstaną ładnie, czasem wrzeszczą — czasem jedna, czasem grupowo. Czasem się ubiorą, czasem nie. Zazwyczaj akurat nie w to, co im proponuję, a to, co same wybiorą. Może to być kostium kąpielowy albo połowa stroju karnawałowego z zeszłych lat i dzwony. Bankowo będą to ubrania nieadekwatne do pogody. Kłóć tu się, człowieku, z każdą po kolei, kiedy mądre głowy od psychologii mówią, że trzeba rozmawiać, tłumaczyć, uzmysławiać konsekwencje. Pomijają jednak wściekłą matkę jako konsekwencję tej porannej degrengolady. A ta właśnie konsekwencja jest niedopuszczalna i szkodliwa — chociaż dzieci nic sobie z niej specjalnie nie robią, to ryje im beret, burząc cały dziecięcy świat bajzlu, wrzasku, chciejstw i fochów.








Niestety, dzieci są kochane, a przy tym kochaniu niebywale denerwujące, skomplikowane i ryjące beret starym rodzicom. Nam jednak wolno beret ryć, gdyż jesteśmy dorośli i mamy ogarniać: oddychać spokojnie trzy razy, zagryzać zęby, nucić relaksacyjnie i bujać miednicą, aby wyciszyć swój układ wnerwowy i stabilizować świat małych ludzi — mimo że w nas samych grubo powywracano już meble.
To jeszcze nie koniec
Jeszcze nie wyszliśmy z domu — ba, nawet z kuchni. Zaczyna się problem z oddaniem śniadaniówki i bidonu, chociaż dzień wcześniej proszę o to ze sto razy. W końcu, kiedy ostatni raz sobie o tym przypomnę, dzieciaki już śpią. Trzeba więc szukać akcesoriów śniadaniowych, a potem jeszcze butów.
Tak, buty to zupełnie inna para kaloszy. Buty jednej leżą bowiem pod trampoliną — mokre, bo w nocy padało. Buty drugiej zostały w aucie: ze szkoły wysiadła w butach, do auta wsiadła już bez, a auto, oczywiście, jest teraz u męża pod robotą. Buty trzeciej są co prawda w koszyku na buty, ale ona i tak ich nie widzi i wrzeszczy, że nigdzie nie ma jej butów. Cały ten poranny galimatias dzieje się po tym, gdy najstarsza zimorośl obudzi cię półtorej godziny przed czasem, bo dzień wcześniej nie sprawdziła, czy ma kasę na busa.



Nooo, a jesteśmy dopiero przy poranku, a ja jeszcze ciągle nie chodzę do pracy. Jak to będzie, kiedy do niej wrócę? Grzyb… grzyb atomowy nad tą moją małą sudecką wioską zobaczę gdzieś z oddali i będę wiedzieć. Taka sytuacja, moi drodzy, pięć na dziesięć. Pięć na dziesięć.
Tekst: Kwyrloczka, Pigulinka
Zdjęcie: Rymbaba
Na zdjęciu: wrześniowo – słonkowo – marcinkowo