Trawiłam, trawiłam i przetrawiłam
Myślałam sobie, żeby spuścić nad tym zasłonę milczenia… tylko w zasadzie z jakiej przyczyny? Zasadniczo jakieś trzy dni zajęło mi po prostu wychodzenie z szoku.
Życie ma taką tendencję do zderzania nas z różnymi rzeczywistościami. Czasem te nasze rzeczywistości niezupełnie dzielone są przez innych uczestników życia – ich świat jest zupełnie innym miejscem o innych regułach niż ten, w którym aktualnie Ty/ja/Wy się znajdujemy. Czasem gdy te światy się zetkną następuje na ich styku tarcie, w ekstremalnych sytuacjach – wybuch… wielki wybuch.
Odpieluszanie domowe
Każdy rodzic wie. że przychodzi w życiu jego dziecka taki moment, w którym poleją się siki. Poleją się po podłodze, po kafelkach, po kanapie, wpadną nawet do łóżka. Strumienie ich zagoszczą w naszym życiu na czas jakiś, aż nasza kochana pociecha nauczy się wreszcie korzystać z nocnika.
Muszę przyznać, nie jest to łatwy temat. W odpieluszaniu osiągnęliśmy sukces połowiczny. Po jakichś dwóch tygodniach mordęgi, taplania się w sikach, codziennego prania, wycierania, pucowania i przeklinania (oczywiście pod nosem), nastawiania budzika i sadzania dwuletniego brzdąca na nocnik na każde budzikowe wycie, całym naszym sukcesem jest opanowanie umiejętności sikania w domu.
Nie, nie… nie jest tak kolorowo! Owszem, w domu, ale tylko w swoim domu i pod warunkiem, że nie odwiedzają nas akurat inne dzieci! Sam na sam z nocnikiem, na własnym terenie – to tak! Każde siki trafiają gdzie mają, często nawet bez przypominania. Ale…
Odpieluszanie podwórkowe
Co w domu to nie na dworze. Na dworze – tragedia, dramat i wycie. Matczyne prośby i płacze, wózek obwieszony suszącymi się gaciami i nic, NIC… a nawet nafing! Na każde “chcesz siki?” odpowiedź jedna – NIE, po niej dwa kroki i kolejne gacie suszą się na wózku. Gacie też się kończą, w torbie jeszcze tylko dwie pary, a myśmy nawet nie doszli (o zgrozo!), tam gdzie aktualnie chcieliśmy. Co więcej, ledwo żeśmy przeszli 200 metrów, a już wyglądamy jak jedna wielka zalatująca sikiem suszarka na pranie na kółkach. Wyprzedzam pytanie – Tak, może chodzić w mokrych gaciach i godzinę, może chodzić tak długo, aż nie wyschną – to nie przeszkadza. Jeszcze się do nich dosika parę razy tak, że aż w butach chlupocze; co tam, niech się matka załamuje. Ja tu rządzę moimi sikami, tam im zwrócę wolność, gdzie mi aktualnie pasuje! W gacie znaczy się… w gacie, w skarpety i w buty, bo dużo ich mam i gaci i sików! Odpieluszanie mi nie w smak, nic mnie nie obchodzi, że matka oczy ma już jak kocisko ze Shreka!
Można rozważyć oczywiście wkładnie gumowców… albo wydać rodzicielski nakaz odroczenia sikania spacerowego. Niech się domowe sikanie ugruntuje, to walkę rozpoczniemy na nowo. Dzięki oczywiście za męża pomoc, Boże jacy mężowie są potrzebni, ochrzani taki człowieka, że przesadza, żeby wszystko naraz chciał, że debila z siebie robi! I zaraz wszystko wraca do normy.
Nie o tym, nie o tym – wątek właściwy
Odbierając dzieciary od babci wstąpiliśmy na chwilę do sklepu i stojąc przy kasie okazało się, że zapomnieliśmy wdziać młodej na zadek tej nieszczęsnej pieluchy (Mężu, ja zapomniałam, nie -śmy). Pytam więc tego takiego małego lejka podwórkowego czy siku przypadkiem nie chce. Sukcesu się nie spodziewam, a tu zaskoczenie, lejek mówi TAK. Łooooo matko, łapie za rękę, wytarguje ze sklepu dopadam pierwszego, najbliższego trawnika, gacie ściągam i odsikuję. Procedura znana, popularna, często widywana przy placach zabaw, przekazywana z dziada pradziada – życie.
Tkwię tak sobie w przykucu – czy jak kto woli w pozycji do sadzenia ryżu – gdy nagle dociera do mnie, że ktoś wrzeszczy:
– Co pani robi, domu pani nie ma! To jest miejsce publiczne!
Myślę sobie – kule, ktoś nago lata, czy co? Odwracam się, dziecku gacie wciągam i orientuje się, że kobiecina z siatami, cała czerwona, na mnie się tak wydziera! Zamarłam, uszom nie wierzę. Ponieważ kulturalna jestem – tak myślę – grzecznie odpowiadam, że dziecku siku się chciało no to wyszłam odsikać i kobieto na ch… drążysz (w myślach końcówka wybrzmiała sama z siebie). Nie pomogło, kobieta dalej się darła:
– Czy pani jest bezdomna, no pytam się, czy pani jest bezdomna? Nie może Pani iść do domu z tym dzieckiem? To jest nienormalne żeby w miejscu publicznym, na trawniku miejskim takie rzeczy. Czemu dziecko pieluch nie nosi, po to one są przecież.
No chciałam, na prawdę chciałam pani wytłumaczyć, że przychodzi taki czas, że dziecko się oducza, że kiedyś trzeba zacząć odpieluszanie. No usiłowałam, ale im bardziej ja chciałam coś powiedzieć, tym bardziej pani wrzeszczała na mnie.
W tym samym czasie wyszedł ze sklepu pewien nieznany mi mężczyzna, zatrzymał się i z dezaprobatą oraz miną zdegustowaną przyglądał się krzyczącej kobiecie. Wyraz jego twarzy był bezcenny, wyrażał bowiem wszystko czego nie wyrażą słowa. Stał tak i w końcu nie wytrzymał, usiłując wziąć nas w obronę, pyta kobiety czy się mała dziewczynka miała zsikać i mokra chodzić, bo do domu to ona przecież nie wytrzyma. Kobieta go zbyła i dalej swoje mądrości wyłuszcza wrzaskiem, aż jej się siatki trzęsą:
– … i trawnik niszczy!
Widać na wzmiankę o trawniku i na wspomnienie o wszystkich sikających na niego psach, które chyba w przeciwieństwie do małych dzieci trawnika nie niszczą, facet się wyprostował dumnie i rzekł:
– Panią, to chyba rodzice w domu więzili w dzieciństwie!
Odwrócił się i odszedł z godnością, ja parsknęłam śmiechem, czerwona pani z siatami zbiegła.
Najśmieszniejsze jednak jest to, że mała wcale się nie wysikała, tak tylko chciała sobie trawnik zwiedzić, a nieświadomie swym małym oszustwem wszczęła taką aferę.