“Teraz szybko, zanim dotrze do nas, że to bez sensu”
Chwytliwy nagłówek, a teraz muszę cholernie wytężyć umysł i przypomnieć sobie moje wrażenia i odczucia po przeczytaniu tego… tej powieści… książki… tego. Z czytaniem walczyłam od września, jeśli dobrze sięgam pamięcią, a uporałam się ledwo przed paroma tygodniami. Zmagania moje zbiegły się nieszczęśliwie z wybitnie wymiotnymi pierwszymi miesiącami ciąży, w których nie miałam siły i ochoty żyć, a co dopiero skupiać się na lekturze. Proces czytania ciągnął się niczym półroczna mordęga z „Komu Bije Dzwon”. Szczęśliwie udało się odłożyć powieść Płomienna Korona Pani Cherezińkiej do kartonu, gdzie oczekuje na transport do nowego domu. Tam, być może stanie się podpałką… ciiiii, nie widzieliście tego.
Wrażenie pierwsze
Dojrzalsza – to teraz takie mądre i chwytliwe określenie na kolejny tom książki, w którym autor zmienia swój styl na dosadniejszy, rezygnuje ze śmieszkowania przemycając pokątnie mądre myśli pochodzące ze skarbnicy wiedzy o świecie zawartej zapewne w tym drugim zeszycie. Właśnie z czymś takim mamy do czynienia w powieści Płomienna Korona. Czyta człowiek i bardzo szybko orientuje się, że opowiadana historia zrobiła się okrutnie poważna i dużo, dużo lepiej napisana. Królowie przestają odzywać się do siebie dialektem gimbazjonalisty. Krzyżacy powściągają swoje sprośne ciągoty do kolegów komturów. Lubieżne dotąd Klaryski tracą zainteresowanie zaglądaniem do alkowy odwiedzających je kobiet. Herbowe stworzenia – główny element utyskiwania internetów – zamierają, siedząc cicho na proporcach i sztandarach, żeby jedynie momentami dać o sobie znać ulatując gdzieś w powietrze ze złowieszczym krzykiem. Słowem – uwzględniamy wszystkie wytknięte przez użytkowników serwisu Lubimy Czytać uwagi i tworzymy nową jakość tomu trzeciego.
Wrażenie drugie – jaki w tym sens?
Czytałam i myślałam, myślałam i czytałam. Myślałam coraz intensywniej, wreszcie w mojej głowie skrystalizowało się pytanie – GDYBY? Gdyby tak poprzednie części trzymały poziom tomu ostatniego, czy można by na całość spojrzeć przychylniejszym okiem? Pozwólcie, że rozwieję wasze wątpliwości – NIE! Teraz to Wy pytajcie… no… CZEMU? Muszę Was wszystkich zasmucić, wszystkie te nowe starania autorki zaowocowały potwornym przynudzaniem. Skończyły się kontrowersje, powody do chwytania za głowę, a zaczęły usypiające polityczne nasiadówy o wiadomym przebiegu. Ot cała bolączka książki Płomienna Korona – wiadomo jak się skończy. Przewidywalna, sztywna i nudna. Nie można też uśmiercić niepotrzebnych już bohaterów skoro dał im Bóg długie rzeczywiste życie. Niespodzianka taka – jednak to nie Gra o Tron, obecność niektórych postaci przestaje być kluczowa, jak to w życiu często bywa, i wala się taki po stronicach to tu, to tam zupełnie bez celu.
Wrażenie trzecie
Jeden jedyny magiczno – druidyczny wątek leśnych panien, ze strony na stronę, tracił na znaczeniu. Stopniowo wygaszany bardzo mnie smucił. Całość straciła swój starosłowiański, tajemniczy klimat. Dawni bogowie przestali być ważni, zresztą, jak i wcześniej wspominany Jezus. Boskość widać po prostu się nie sprzedaje, chyba że mamy do czynienia z Szatanem, no może takim pomniejszym jego poplecznikiem – Borutką.
Wrażenie czwarte
Nie powiem, że tak całkiem zmarnowałam czas. Plejada postaci historycznych tamtejszej epoki, rys wydarzeń historycznych, miasta i grody oraz dynastyczne apanaże zostały mi przybliżone. Po czasie detale zaczynają się zacierać, ale gdyby w Milionerach zadano odpowiednie pytanie bankowo bym znała odpowiedź. Nie jest to nadal mój ulubiony okres historyczny, ale dzięki powieści Pani Cherezińskiej pojęcie o klątwie rozbicia dzielnicowego jakieś mam i za to dziękuję.
Jakby nie chwalić…
Czego dobrego by o Płomiennej Koronie oraz jej poprzedniczkach nie mówić, radzę czytanie odpuścić. Znajdą się lepsze książki o podobnej tematyce. Mam też wrażenie, że rozsądniej w takich opowieściach iść tropem Sienkiewicza. Opisywać przygody kogoś mało znaczącego i osadzać je w realiach historycznych, a nie przedstawiać realia historyczne jako przygody wielkich władców, których (o zgrozo) nazywa się Władziem, Jadwinią czy Lipskim, odzierając tym samym z należnej władcy godności.
Na zakończenie piosenka
Płomienna Korona niezmiennie kojarzy mi się z pewną piosenką.
“powtarzamy rytmy
hit me baby one more time
łapiemy się na blichtry
udając, że to ironicznie
ślicznie się snujemy w świetle latarni
marni, ale jeszcze nie zmarli
parlibyśmy na przód tylko gdzie przód, a gdzie spód?
tylko gdzie przód, a gdzie spód?
a przecież stoisz taki młody, taki młody
i podchodzi dziewczyna i pyta:
czy mogę od pana ogień?
a ty wiesz że to nie gramatycznie
i tylko popiół masz
od pana ogień? “
Z tym niegramatycznym popiołem was dzisiaj zostawiam. Popiołem, który być może zostanie po tej książce, kiedy użyję jej jako podpałki.
Lepiej oddaj na zbożny cel książkę, a nie pal nią w piecu.
Swoją drogą, strasznie mnie zasmuciłaś, bo miałam nadzieję na naprawdę ciekawą i interesującą lekturę, a tu wychodzi, że będzie klops… Szkoda 🙁 Ale i tak przeczytam, żeby się przekonać 🙂
Palenie książkami w piecu raczej odpada, świętościami hajcować nie będę, w sensie książek oczywiście 🙂 Powodzenia w Twym masochizmie i samozaparcia życzę.