Był to rok 1710…
Mieszkańcy Kamieńczyka zbudowali drewnianą świątynię. Kościółek o prostych kształtach, ten właśnie, który niezmiennie trwa na swoim miejscu do dzisiaj. Jest to muszę przyznać ewenement na szeroką skalę. Niejeden drewniany kościółek miałam okazję zwiedzać i duża większość w historii swego trwania ma przynajmniej jeden epizod zwany pożarem. Są też takie kościółki, które częściej płonęły niż trwały, wielokrotnie powracając później w innych formach, a kończąc najczęściej jako świątynia murowana. Muru bowiem ogień tak bardzo się nie ima, przynajmniej w teorii.
Usytuowana na niewielkim wzgórzu świątynia to kolejne miejsce, w którym zatrzymał się czas, a jakiś dociekliwy scenarzysta poszukujący swojego lasu… krzyży mógłby tutaj nakręcić ciekawy epizod z czasów, w których nikt jeszcze nie wierzył, że po raz drugi wojenna pożoga pochłonie cały świat.
Jeśli jesteś pasjonatem architektury pełną informacje o stylu w jakim kościół pod wezwaniem Św. Michała Archanioła został zbudowany znajdziesz na stronie zabytek.pl.
Cmentarzyk pod skrzydłami Archanioła
Archanioł z Kamieńczyka pozostał na straży niewielkiego cmentarza. Cóż w nim fascynującego? Znowu ten zatrzymany czas. Od roku 1950 nie chowano tutaj bowiem przesiedlonych Polaków. Pozostali jedynie Niemcy. Niemcy przymusowo porzuceni przez swoje rodziny.
Pagórek z cmentarzem istniał tu jeszcze zanim zbudowano kościół. Luteranie chowali na nim swoich zmarłych gdzieś w okolicach 1564 roku, ledwie czterdzieści siedem lat po przybiciu na drzwiach w Wittenberdze 95 tez Marcina Lutra. W 1631 roku cmentarz odebrano jednak protestantom i przyłączono razem z całym Kamieńczykiem do katolickiej parafii w Międzylesiu. Tutaj już pozostał. Odeszli Luteranie, odeszli i Niemcy, jako ostatni z nich zniknęli Bauerowie, co w latach pięćdziesiątych wyjechali do RFN (jak się tutaj uchowali, nie wiem). Odeszli także Polacy, a wieś Kamieńczyk skurczyła się z pięciuset do sześćdziesięciu trzech mieszkańców. Czuwa jednak Archanioł z Kamieńczyka, tutaj już pozostanie. Żal tylko, że powierzone jego pieczy mogiły rozpadają się coraz bardziej. Nie podoła on chyba walce z tym powolnym niszczeniem, skrzydła jego nie osłonią przed padającym deszczem i kruszącym kamień wiatrem. Czy znajdą się dobrzy ludzie, którzy go w tej walce wesprą? Mam taką nadzieję