O tym jak… gołębie szłapami do wierchu furgały

Wspomnienie Pierwsze – Dziadkowa Częstochowa

Dziadek, chyba nie specjalnie lubił mieszkańców Częstochowy. Pewnie, zupełnie jak za bajtla, i dotąd nazywa ich Medalijkorzami. Wiadomo, w czym rzecz, co się dobrze turystom i pielgrzymom sprzedawało w miejscu maryjnego kultu – dewocjonalia. Na łańcuszku medalik maryjny i pamiątka z pielgrzymki, oprócz bliźniaków pod sercem, jak ta lala. Drugie co dziadek zawsze godoł, to to, że w Częstochowie, gołębie szłapami do wierchu furgają, żeby im obrączek nie pokradli. Coś w tym być musiało, podobno okradano klęczących pod obrazem wiernych. Pobieżnie zerkam w czeluście internetów, a tu informacja, że pod klasztorem grasują kieszonkowcy z całej Polski. Współczesna informacja, świeżutka jak bułeczka. Jak widać pobudki, z których ludzie wyruszają na pielgrzymkę mogą być przeróżne.

Wspomnienie drugie – Komunia

Dawno, dawno temu, jeszcze jako dziecię Kościoła Katolickiego, elegancko wpasowane w tegoż tradycję, spotkał mnie, teraz już wątpliwy, zaszczyt przystąpienia do komunii. Fakt ten i moje odczucia z nim związane zasługują na całkiem ciekawą opowieść w innym miejscu. Z uczestnictwem w tym kanibalistycznym obrzędzie ma związek jeszcze jedno wydarzenie – pierwsza moja wycieczka do Częstochowy.

Zwiedzaliśmy klasztor i muzeum, dziwiliśmy się temu komicznie wielkiemu długopisowi po tajnym współpracowniku Bolku. Kupowaliśmy pamiątki na parkingu, w takim metalowym, zielonym Kiosku Ruchu z osiatkowanymi szybami. Jeśli zamkniecie oczy i ruszycie wyobraźnią, zobaczycie zwykłą wycieczkę dzieciaków z podstawówki. Był jednak jeden szczegół, który odróżniał nas od przeciętnej szkolnej wyprawy – UBRANIA. Wpadł ktoś bowiem na szalony pomysł, żeby nas odziać w te wyczekane, wypieszczone komunijne sukieneczki. Maj był, a może i początek czerwca. Upał dramatyczny, sukienki z długimi rękawami, falbaniaste, na podszewkach. Pot lał się strumieniami. Tylko Ania (wybacz, że znowu Cię wywołuję) w delikatnej i zwiewnej sukieneczce z koronki richelieu (takiej z dziureczkami), z krótkim rękawem, jeśli mnie pamięć nie myli. Dziewczyno, jak ja Ci tej kiecki wtedy zazdrościłam! Takie moje z tamtego czasu wspomnienie – hica, pot, Ani sukieneczka, kiosk i długopis Wałęsy. Wzniosłych religijnych przeżyć nie stwierdzono. Wizerunku ze świętego obrazka nie pamiętam.

Wspomnienie trzecie – pielgrzymi

Zamknę oczy i widzę tych ludzi ciągnących do Częstochowy. Ludzi rozśpiewanych radośnie słowami z haraczącego głośnika. Fascynowały mnie te ich wyprawy, te przebyte kilometry, obtarte nogi, poczucie wspólnoty, jakaś magiczna łączność z Bogiem, której nie potrafiłam zrozumieć, a którą wydawało mi się, że czuję od tych wędrujących ludzi. Tak dziwnie się złożyło, że mieszkałam przy głównej drodze na Częstochowę, żeby było ciekawiej, w drugą stronę na Piekary, też miejsce kultowe. Naoglądałam się wędrujących. Często blokowali ruch całymi kilometrami, trzeba było ich omijać samochodem.

W czasach mojej komunii, kiedy zaczynał się sezon pielgrzymkowy, korowody ludzi przechodziły przez naszą wioskę. Lokalni mieszkańcy przyjmowali pielgrzymów na noc, udostępniano swoje domy, stodoły pachnące sianem. Czasem pielgrzymi kogoś okradli, to się obrażał i już nie wpuszczał w kolejnym roku, albo tylko się zarzekał, że tak właśnie zrobi. Potem, na dźwięk z charczącego głośniczka, wysyłał dzieciaki pod kościół, żeby zaprosiły strudzonych marszem na nocleg. To było piękne i niesamowite, bezinteresowne i czyste. Ta gościna pozwalała dotknąć Boga, poczuć jego nieskończoną bezinteresowną miłość. Czy tamci ludzie to wtedy rozumieli? Nie wiem. Z czasem rozśpiewanych pielgrzymów było coraz mniej i mniej, i coraz rzadsze stawały się korowody po fałszywe zbawienie.

Wspomnienie czwarte – tata

Tata pracował jako techniczny. Woził się po Polsce południowej i serwisował sprzęty w przeróżnych miejscach. Jak było wolne albo wakacje to jeździłam z tatą do pracy, często coś po drodze zwiedziliśmy, a tak w zasadzie to chodziło raczej o przyjemność przebywania w swoim towarzystwie. Właśnie na jednej z takich wypraw pierwszy raz miałam kontakt z Częstochową jako miastem. Pamiętam, że strasznie mnie ono rozczarowało. Rynku nie miało, tylko jakąś długaśną ulicę, wydało mi się wtedy strasznie brzydkie i smutne. Było zimno i padało, siedziałam w jakiejś małej knajpce i jadłam frytki, czekałam aż tata skończy serwis. Czas ciągnął się niemiłosiernie, książki nie wzięłam, a może po prostu nie miałam ochoty na czytanie. Wynudziłam się okropnie, przez co jeszcze bardziej obrzydła mi Częstochowa w miejskim wydaniu.

Wspomnienie piąte – teatr

Miałam zaszczyt poznać w swym życiu polonistę z powołania. Pan profesor zabierał nas do teatrów w całej okolicy. Również do Częstochowy. Kurcze i teraz mam wyrwę w pamięci, to było Wesele, czy Pan Tadeusz? Chyba to drugie, albo jednak to pierwsze. Niespodziewane wrażenie i szok gdy na scenę wchodzi Marek Perepeczko ówczesny aktor i dyrektor teatru imienia Adama Mickiewicza. Panie profesorze dziękuję za te niesamowite wspomnienia.

Tak wspominam sobie Pana i zupełnie przypadkiem trafiam na taki oto artykuł: https://zawiercie.naszemiasto.pl/jozef-niedzwiedzki-zasluzony-dla-wojewodztwa-i-dla-wielu/ar/c1-8848447

Cieszę się niesamowicie, że wszystko u Pana w porządku. Szkoda, że nie wiedziałam, bo bym przyjechała. Tak wiele Panu zawdzięczam, nawet to moje tutaj pisanie. Był Pan dla mnie autorytetem, szkoda, że Pana nie posłuchałam. Kupię Pana książkę i mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy.

Wspomnienie szóste – Częstochowa w 2015 roku

Dopiero za dwa lata zacznę pisać bloga. Nie wiem jeszcze, że mam cztery córki, na razie jest tylko jedna. Druga zostanie poczęta dopiero za trzy miesiące, chociaż mija już ponad półtorej roku odkąd się o nią staramy. Nie mam też domu w Sudetach i nawet nie myślę, że będę taki mieć. Pojęcia nie mam, że w grudniu 2022 zezłomujemy samochód, którym wtedy jeździliśmy. Nie wiem też, że mamy już nie ma choć na tej wycieczce jest jeszcze z nami. Jest za to czwarty lipca, słoneczny, ciepły dzień. Wystawa Zdzisława Beksińskiego jest już za nami, teraz czas na wrażenia sakralne.

Gdzieś między zabudowaniami klasztoru stoi stolik, przy którym dyżur pełni jeden z zakonników, drzemie na krześle w pełnym słońcu, przed nim kartka z informacją, że udziela błogosławieństwa i święci na życzenie mijających go pielgrzymów. Obok kartki kropielnica i święcona woda. On w bieli habitu, w upale lipcowego popołudnia. Ja w bieli komunijnej sukienki 22 lata wcześniej, w upalny majowy poranek, w tym samym miejscu. Spoceni i wyczerpani, śpiący.

Wspomnienie siódme – ostatnie

Jest rok 2019 kolejny raz nie upilnowaliśmy naszych nóg. Zaprowadziły nas kolejny raz do Częstochowy. Do przemiłej zimowej wycieczki z dzieciakami (dwoma). Skoro wycieczka zimowa trzeba czas zagospodarować wizytacją wnętrz, w których ciepło rozgrzewa zmarznięte spacerami rączki i nóżki.

Odwiedziliśmy więc muzeum i zabytkową kopalnię rud żelaza. Zaskoczyła mnie wtedy Częstochowa po raz drugi, jednak nie była tak brzydka jak ją zapamiętałam wcześniej. Jeszcze bardziej zaskakuje mnie to ile łączy mnie z tym miastem, dzisiaj dopiero uświadomiłam sobie, że pojawia się ona cyklicznie w moim życiu od wczesnego dzieciństwa. Trochę mi z tym dziwnie, a może… nie, jednak nie.

Jest jeszcze jedno miejsce w Częstochowie, które odwiedziliśmy, ale z nim związany będzie kolejny wpis.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *