Alpy? W Katowicach?
Są pozostałością po dwóch wielkich zakładach przemysłowych. Dzisiaj oba z nich już nie istnieją, a sam teren Alp nie przypomina już tego czym był przez prawie 150 lat. Chociaż czy można mówić o jakiejkolwiek stałości w świecie odpadów poprodukcyjnych? Czy miejsce, w którym zwożono resztki pokopalnianej i pohutniczej produkcji, a wreszcie i resztki z miasta Katowice składując je na wysypisku tuż przy Parku Wełnowieckim, może mieć jakąś stałość. Dzisiaj tereny na granicy Katowic i Siemianowic coraz mniej przypominają śląskie góry, czyli hołdy. Powoli rekultywowane, z wyrastającymi w samym sercu biurowcami, zacierają wspomnienie o adekwatności ich długoletniej nazwy.
Jakoś z początkiem XXI wieku, strzeliste szczyty przy ul. Konduktorskiej, które za bajtla oglądałem z okna swego bloku, zostały rozwalcowane, wyrównane i uporządkowane. Alpy zmieniały się w zwykłe hołdy. No bo jak tu dalej posługiwać się nazwą nadaną z powodu czarnych szczytów, zbudowanych z jakieś popiecowej magmy, na którą można się było — będąc małym dzieckiem — wspinać, niczym alpinista i zdobywać swoje Mont Blanc, przy każdej placowej wycieczce w tamte rejony. Pamiętam jak pytając ojca co to za dziwne miejsce, widziane z naszego mieszkania, odpowiadał mi „Alpy”. A ja w swej małej główce zastanawiałem się: te Alpy? Te sławne — u nas?
A jednak zwykłe hołdy
Alpy Wełnowieckie nieodłącznie wiążą się z historią mojego życia. Ogródek przy parku Wełnowieckim, sanki w zimę, huśtawka linowa na drzewie w lasku przy Siemianowicach, zwiedzanie ruin huty Silesia. Zaliczyło się i dach wyburzonej w 2005 roku hali, i piece pohutnicze. Uciekało przed stróżami. Chodziło przy wysypisku. Nawet Dąbrówkę Małą zdobyliśmy kiedyś we trzech, idąc na wyprawę przez Alpy. Dzisiaj ten teren wygląda całkiem inaczej. Ruin huty w większości nie ma, wysypisko zasypano, zbudowano Wełnowiecki Park Przemysłowy… ale klimat odludzia pozostał. To taki park bez parku, miejsce, gdzie można puścić psy, pooglądać panoramę otaczających miast, zakosztować ciszy i spokoju wychodząc z zatłoczonych okolicznych osiedli. Dzisiaj, w młodym pokoleniu już mało kto mówi na to miejsce Alpy. Przestało się tak kojarzyć. Zostały hołdy. I tyle. Aż tyle.
Hałda Wełnowiecka
Sercem tego terenu stała się, nazywana na mapach Google, Wełnowiecka Hałda. Rozciągająca się od Parku, aż prawie po Elektrociepłownie na Dąbrówce. Od osiedla Wajdy w Bogucicach po wspomniany park przemysłowy. W swym wnętrzu skrywa chyba jakieś magazyny gazu… nie wiem, specjalistą nie jestem. Wiem na pewno, że od strony parku zasypano nią wysypisko śmieci, które gdzieś tam mi majaczy we wspomnieniach mojego dzieciństwa. Świetnych punkt widokowy. Cudowne wschody, piękne zachody i nieśmiała roślinność, która powoli odzyskuje dla przyrody to postindustrialne miejsce. Ludzi niewielu. Więcej rano czy wieczorem, na spacerach z psami. Sam miałem w zwyczaju brać swoje psy (3 z nich załapały się na wycieczki po tym miejscu) na wschody słońca. Często po nockach. Klimat dla mnie niezapomniany.
Ranczo
Osobliwym miejscem, nadającym kolorytu całym Alpom Wełnowieckim jest ranczo. Zbudowane przez pasjonata, osobą na pewno nietuzinkową, która latami szukając swego budulca po całych hołdach, stworzyła miejsce przedziwne i przekolorowe. Przy osamotnionym familoku, chyba jedynym w samym sercu hołd. Z prawdziwymi zwierzętami hodowlanymi! Powinno być miejscem zaznaczanym w przewodnikach, jako jedna z atrakcji Katowic… no, może tych bardziej offowych, nietypowych.
(Miałam tutaj uzupełnić informacje, dowiedzieć się więcej o człowieku, który stworzył to miejsce, ale ktoś już to zrobił i żal byłoby skracać, upraszczać historię Pana Jerzego Świdra. Musze powiedzieć, że pan Jerzy to przekoleś i więcej takich jak on powinno się rodzić
https://www.gosc.pl/doc/3566987.Mozna-sie-smiac
Okazuje się także, że Katowickie Ranczo poszło w świat wraz z teledyskiem Miłosha – Reprezent. Niby człowiek zna i słucha, niby mieszkał tyle lat, a tak mało, malusieńko wie.)
Ktoś tu żyje?
Teren, który ja nazywam hołdami, to oczywiście nie tylko Alpy Wełnowieckie. Praktycznie każda dzielnica otaczająca te ziemie, dołożyła swoją cegiełkę, tworząc olbrzymi kompleks przemysłowego „pustkowia” tętniącego życiem. W tym miejscu mnóstwo jest firm opartych na potrzebie dużego terenu, który można podniszczyć i nie przejmować się konsekwencjami. Jest na ten przykład dosyć spory skład zużytych opon. Pozostałości po Hucie Laura od strony Siemianowic przypominają opłakaną historię tego niegdyś wspaniałego zakładu. Przed nimi majaczą ruiny — niczym duchy z zaświatów — wyburzonej kolonii Georgshita, na której wychowywała się moja matka. Legenda głosi, że można tu spotkać również — chociaż mi się nigdy nie zdarzyło — rosomaki. Te produkowane w Siemianowicach oczywiście.
Olbrzymi komin elektrociepłowni góruje nad wschodnią częścią tych ziem. Jest też jakiś zakład przetwórstwa metali czy sławny w tych rejonach Interkomis. To i wiele innych, typowo industrialnych rzeczy. Z drugiej strony są tu też lasy, nieużytki i chyba największe skupisko dzikiej zwierzyny w okolicy. Taka karykaturalna ostoja dla natury. Chyba jeszcze sporo czasu minie, zanim te tereny nabiorą bardziej ugładzonego charakteru. A może to nigdy nie nastąpi, przecież zawsze będzie potrzeba istnienia takiego odludzia, gdzie przemysłowa surowość miesza się z przyrodą w odwiecznej walce człowieka z naturą.
2001
Niekształtna ta data, zdecydowanie rok później wyglądałaby lepiej. Niestety teledysk do utworu Paktofoniki – Jestem Bogiem wyszedł właśnie w tym niesymetrycznym 2001 roku. Nagrany pewnie wcześniej jeszcze za życia Magika na wspomnianych Alpach Wełnowieckich właśnie. Absolutny klasyk!
Bardzo dziękuje za wyczerpujące informacje odnośnie miejsca które mam 500m od siebie 🙂
Bardzo mi miło, że mogliśmy pomóc.