Czy kury to inwentarz?
No tak! Kury, kury i ciągle mi nie dość, skazanemu na kur dożywocie. Tylko wiecie, nasze pojęcie o kurach jest niewielkie. Kury mamy już trzeci rok. Teraz jednak za kurowanie bierzemy się bardziej na poważnie, a mniej rekreacyjnie. W pierwszym roku mieliśmy cztery kury. Z barku pomysłu na ich zimowanie, no i też trochę z niewiedzy, jesienią nasze ptaszyska zostały, co tu dużo gadać, rosołem. Rok później także mieliśmy cztery kury, niestety trzy z nich nie poradziły sobie w nierównej walce z jakimś bliżej nieokreślonym drapieżnikiem. Podobno była to kuna. Za łapę jej jednak nikt nie złapał, jak się pojawiła, tak zniknęła. Została z nami jedynie Krystyna, o której opowiem troszkę później.
Kura, zwierze stadne
Kury traktuję jako jedno zwierze… ale w częściach. Może to dziwaczne, niemniej myślę o nich bardziej jak o roju pszczół czy mrowisku, którym ktoś na szczycie, jakaś drobiowa królowa, zarządza. Reszta, czyli robotnice, wędrują to tu, to tam wykonując tylko sobie wiadome zadania. Grzebanie, dziobanie, pakanie (nie oszukujmy się, że kury robią ko, albo gdak), zasypywanie się w piachu i jajczenie, to główne kurze zadania, którym z upodobaniem się codziennie oddają. Wszystkie nasze kury, jako zbiorowa pamięć gatunku, miały na imię Krystyna. Niestety w wyniku zdarzeń losowych, o których wcześniej już wspominałam Krystyna została zredukowana z czterech do jednego osobnika.
Krystyna Właściwa i Pierwotna – Prakrystyna
Spędziła z nami zimę, znosząc deszcze jesieni i mrozy zimy. Krystyny nic się nie ima, nawet myszołów nie podołał z jej uprowadzeniem w przestworza. Kury nie latają na takie wysokości, czego namolne ptaszysko chyba nie potrafiło zrozumieć, a co dopiero przyjąć z godnością. Można więc powiedzieć, że Krystyna jest kurą podwójnie ocaloną. Przeżycia zeszłego roku dały jej wiele do myślenia, w długie zimowe i samotne noce, kiedy nie umiejąc robić na drutach, knuła. Tworząc swoistą jednokurzą osobowość. Chodzi ona za wszystkimi, siaduje na rękę jak orzeł, wybiega witać przybyłych gości jak pies. Najgorsze wychodzi z niej przy grillu. Czyha na jedzenie z małych dziecięcych rączek i kiedy na stole trwa uczta, pod stołem rozgrywa się mecz piłki nożnej. Krystyna jest jedną drużyną – całą, a my drugą. Ona usiłuje ukraść jedzenie, a my przeganiamy ją tak, żeby nie miała szans udać jej się ta sztuka. Niosła się też przez całą zimę. Knuła i z nudów znosiła jajko dziennie, taka to kura.
Nowe Krystyny
Dokonało się. Wczoraj przybyły nowe Krystyny.
Kurczaki dwunastotygodniowe, wie Pani.
Jasne chłopie, może być, bierzemy, i kogutka też.
Indolencja miastowego, bo jak wygląda dwunastotygodniowa kura? Nikt się nie zastanowił, każdy pomyślał, że to taka kura jak w zeszłym roku, co to za cztery tygodnie się niesie. Taka tylko ciut mniejsza od już wyrośniętej nioski. Błąd. Nowe Krystyny, a raczej Krystynki nieść się będą dopiero za osiem tygodni. Chwilowo są bowiem bardziej pisklakami. Szok, niedowierzanie, Panie małe te kurki jakieś. Co robić, Pan mówił, uprzedzał, a że miastowy jest głąb to już nie jego wina. Trzeba im oddać, że są z nich bardzo urodziwe Krystynki. Jest ich sześć i przyjechały do nas z opiekunem kogutem. Ogłaszam wszem wobec, że rozpoczyna się amatorska hodowla kur. Trzymajcie za nas kciuki.