Czeski zakątek - Pstrążna - rozpad z firanką

Szczepan Twardoch – Królestwo – jesienny sentymentalizm

To bardzo dziwne, jak zaciera mi się ten fragment tamtego mojego trwania. Nic innego się nie zaciera, a to się zaciera. Nie znika, ale trwa zatarte, za mleczną szybą jakby. Wszystko inne widzę przejrzyście i jasno, nie jak wspomnienia, które z natury są fałszywe, dalekie odbicia rzeczywistości; tu wszystko widzę tak przejrzyście, jak przejrzyście odbijało się to wszystko we mnie – czymkolwiek jest “ja”, bo tego pewnym być nie mogę teraz, chociaż wtedy, gdy żyłem, wydawało mi się jasne i zrozumiałe samo przez się, więc nie zadawałem sobie tego pytania. Zadaję je jednak teraz i nie znajduje odpowiedzi, ponieważ teraz wiem, że było kilku mnie, i przekonanie, że tych kilku mnie składało się na jednego człowieka, wydaje mi się teraz przesądem, właściwym tamtej dziwnej, ulotnej formie trwania, jaką nazywaliśmy życiem.
Więc może było nas więcej, więcej mnie niż jeden.
A więc siedmiolatek przyglądający się samolotom na lotnisku, z wujkiem Morycem i z bratem, ten siedmiolatek był innym człowiekiem niż dziesięciolatek patrzący na samoloty zrzucające bomby na Warszawę
. Już oni byli inni, zaś trzynastolatek, który stoi w nieludzkim, bo z ludzi złożonym tłumie w pociągu do Treblinek, obok swojej matki i brata, jest już inny tak, że w niczym tamtych nie przypomina. Jest dojrzały, wręcz stary, zmęczony i cyniczny. Okrucieństwo przychodzi mu z łatwością, okrucieństwo nie w czynach lecz w obojętności. Nie wzrusza go nic a nic cierpienie bliźnich, bo przestał ludzi w ogóle za bliźnich uważać, bliźnimi są dla niego tylko jego brat bliźniak i mama. Umie się bawić, jak kiedyś bawili się tylko dorośli, poznał przyjemności ciała, nie nauczywszy się innej niż synowska i braterska miłość.
To ja? To mam być ja? siedmiolatek na lotnisku z wujkiem Morycem i ten dobrze wyrośnięty jak na swój wiek, odważny, bezwzględny chłopak w pociągu to mam być ja? I ja wteraz, ja, który przyglądam się sobie wtedy, to też mam być ja? W końcu ludzie odpowiadają za decyzje abo wybory, jakie podjęli kiedyś, dwadzieścia albo więcej lat wcześniej, ale czy to są ci sami ludzie? Sami niejako zakładają , że bycie człowiekiem w 1937, 1939 i 1942 oznacza ich tożsamość, że to ten sam człowiek, ale czy nie jest to założenie zbyt odważne, oparte na fałszywej intuicji, na fałszywym przeżyciu czasu?

SZCZEPAN TWARDOCH – KRÓLESTWO

Właśnie, czy ja malująca na żółto ściany pokoju córki, to ta sama osoba, która w 2007 malowała ściany, zupełnie podobnym kolorem, w swoim pierwszym wynajętym mieszkaniu? Mieszkało się wtedy na Powstańców, tak mówiliśmy o tym miejscu – Powstańców. Czy ja, malująca na ścianie domki, to ja malująca na ścianie pszczoły, w drugim mieszkaniu, większym, na które także mówiliśmy – Powstańców. Były tam takie dwa piękne piece kaflowe, a zimą i tak grzaliśmy tylko w jednym, trzecim, brzydkim i spaliśmy w trójkę jednym z trzech pokoi.

Czy ta sama ja, malująca ściany tego samego dziecięcego pokoju, który jest już częściowo żółty, na fioletowo, to też ta, co malowała ściany w mieszkaniu na Dębowej w fioletowe trójkąty? Pytania. Gdzie jest ta ja, co ważyła 57 kilogramów, ta co uczyła się rozwiązywania zadań na pamięć, do egzaminu z czarnej magii ekonometrii, co czytała po 30 książek rocznie, co skakała z najwyższego szczebelka drabinki, co wykopywała kocie kupy z piaskownicy? Ja córka, ja wnuczka, ja żona, ja matka. JA!

Napad twardochowego humoru wszedł zbyt mocno. Czas spać, połączyć wszystkie swego ja czasy, minione i teraźniejsze, w jedną osobę, jedną mnie. Odegnać jesienny sentymentalizm. Rano wstać gotowym do działania, do dokończenia rozbabranych życia elementów.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *