Bolesław Prus - Faraon

O tym jak… wielki jest majestat królewski – Bolesław Prus – Faraon

Faraon – Przedprzedwstęp – podejście pierwsze nieudane

Kumacie, że o mały włos nie napisałam drugi raz recenzji tej samej książki? Nawet wyszedł mi całkiem zgrabny początek. Trochę to przerażające martwić się ciągle, że się jeszcze o Dymach nad Birkenau nic nie powiedziało, a przecież stosik mi się piętrzy. Niektórzy mają bowiem swoje stosiki wstydu, a na nich piętrzą się nieprzeczytane książki. Wszak wiadomo, jako mem rzecze, że kupowanie książek i czytanie książek do dwa zupełnie inne hobby. Ja mam stosik nieopisanych książek i też się go wstydzę. Staram się jednak jakoś go uszczuplić, tyle że starania powolne a stosik coraz wyższy. Wracając jednak do głównego tematu, skoro już zapominam czy o czymś pisałam, czy nie może zdarzyć się i tak, że wkrótce zapomnę o czym był Faraon, chociaż podpowiedź jednak tkwi w tytule?

Faraon – Przedwstęp – podejście drugie

Wreszcie skrystalizowała się myśl co takiego jest fascynującego jest w tej powieści… I wreszcie, może właśnie dzisiaj. Z ciut bolącą głową. Może właśnie teraz to jest ten dzień, wieczór i noc, w których wreszcie kolejno, z czasu upływem, opowiem wam czy warto, czy nie warto czytać Faraona. Zrobię to w zupełnie innym, dziwacznym stylu, za który z góry przepraszam.

Władza?

Macie taką? Taką, że na palca skinienie armie maszerują? Ja poznałam kogoś kto taką ma, a jednak musiał ominąć wędrujące święte żuki – skarabeusze co kulę odchodów toczą niczym słońce toczy się po niebie. O Wiecznie Żyjący Synu Nieba, czcigodny Erpatre o Tobie wszak mowa. O Wielka Słoneczna Tarczo, o Najznamienitszy, chciałeś dobrze Ramzesie. Napatrzyłeś się dość i szukałeś wyjścia. Chciałeś ulżyć ludowi, chciałeś nie dla siebie, a dla Egiptu, który swym wiecznym świetlistym majestatem uosabiasz. Empatyczny, wyczulony tak na niesprawiedliwość. Nie ma niestety na żadnym świecie taki władca racji bytu.

Nie umiałeś Ty Nieurodzony przez nikogo, który rodzisz sam siebie na horyzoncie, we władzy arkana. Przejrzałeś wszystko zbyt późno, nie spodziewałeś się nawet, że nikt nie uszanuje Twych młodzieńczych zapędów. Nie miałeś biedaku świadomości jak zdradliwa jest władza, jak szydzi z tych, którym wydaje się jak wiele jej mają. Nie wiedziałeś jak być biegłym politykiem i przegrałeś z machinacjami konkurentów. Nawet nie konkurentów, a zdziwionych tym, że zamiast codziennie, jak ojciec twój, kąpać i rozdziewać statuetkę największego boga Egiptu, zapragnąłeś jednak coś znaczyć. Wszedłeś nieprzygotowanym do gry, w którą nie da się wygrać. Można tylko grać z lepszym lub gorszym skutkiem. Naiwny, naiwny młody książę, naiwny i kochliwy.

Miłość?

Znasz taką? Wielką i szczerą? Znasz cudny dar kochania? Przez chwilę znałeś, ale Cię nużył. Dobry był na raz, na dwa spotkania. Dobry do zabawy, dla podbudowania Twojego ego, dla ułamka przyjemności, dla fragmentu radości. Nie dla opieki, ciepła Twojego silnego ramienia, ciągłego zainteresowania. Choć synka kochałeś, nie przeczę. O Ty, który mnożysz godziny, dnie i noce, o Ty, który oświetlasz ziemię i samego siebie Wielki Ozyrys Ramzesie, zniszczyłeś ten dar wielki, grzechem zaniechania. Upatrzyłeś sobie inną kochanicę. To za nią goniłeś, choć nie przystało to do Twego majestatu. Coś chciał dostałeś, niestety jak każda zła kobieta, przywiodła Cię ona do zguby. Ona, która kochała w Tobie jedynie władzę i bogactwo, nie wiedząc, że tak naprawdę nie masz ani jednego, ani drugiego.

Bogactwo?

Wszyscy je mieli tylko nie czcigodny Ty co rzucasz promienie na nasze oblicza, o Ty, który idziesz bez zatrzymania się Erpatre, Ojcze Najwspanialszy, Najwyższy, Najpiękniejszy. Fenicjanie je mieli i kapłani je posiadali, a Tobą rozgrywali jak chcieli, ku swojej uciesze i swojej własnej korzyści. Choć przez króciutką chwilę to jednak Ty miałeś wszystkich w garści. Na nic jednak spiski i knowania, większy gracze rzucali Tobą jak talentem czekając, na którą stronę upadniesz i upadłeś głucho bez władzy, bez miłości, bez bogactwa i bez życia. Czy przyjmą Cię o Ty co wznosisz się nad horyzonty i przebiegasz niebo do siebie nieistniejący bogowie?

Religia?

Czy ją znałeś? Wiary w cudnych bogów egipskiego świata nie miałeś. Wiedziałeś, że niebiański ich blask, cuda przez nich czynione to oszustwo, teatrzyk barwny i głośny dla gawiedzi. A jednak tym teatrem o Egipski Cudzie, Ojcze Narodu Ramzesie zniweczyli chytrzy kapłani wszystkie twoje starania. Głuchy byłeś i zbyt pewny siebie, by dostrzec gdzie przed Tobą ukryje się słońce.

Bolesław Prus

Takim Cię Największy, Najłaskawszy, Najpiękniejszy Ramzesie opisał wielce czcigodny Prus. Takim cię naiwnym, dobrodusznym, kochliwym, gniewnym stworzył, takim cię usunął. Można Ciebie Erpatre polubić, ale żałować Cię nie można. Można poznać twoją historię czytając zawzięcie dwa tomy opiewające Twe życie i upadek, ale lepiej jednak zobaczyć film. I teraz myśląc o potyczkach twych z niełaskawym losem słyszeć w głowie kapłanów śpiewanie. Czuć mistycyzm tak wielki, tak nabożny, który jest największą siłą tej o Tobie Erpatre opowieści. Byłeś świętym mężem, byłeś bogiem jak przed tobą ojciec twój i dziad. Byłeś i pozostaniesz na zawsze głosem, który tak nienawistnie wymawiał imię Herhora, i jeszcze nienawistniej słowo – kapłanie. I ja słyszę ciągle, słyszę ten głos cedzący przez zaciśnięte zęby.

Byłeś na rękę władcom swojego i współcześniejszego świata. Jako postać z powieści zostaniesz jednak zapomniany, umkniesz gdzieś w nagromadzeniu kryminałów, sensacji i romansów współczesności. Trochę szkoda i nie można za to winić ani Ciebie Wielki Ozyrys Ramzesie, ani Prusa co Cię stworzył, no może tylko trochę Kawalerowicza.

Dodatek spostrzeżeniowy, czyli słowo, którego zapomniałam

No, wylazować mi z Egiptu moi roztomili. No, śmigać, a wartko. Terozki posuchejcie, terozki godom jo Kwyrloczka. Ino po waszymu, bo we hieroflifach nie docie sie rady.

Dużo filmów ostatnio oglądam, bardzo dużo. Czasem żal, że i o tym nie piszę. Niestety życie jest jak z majtek guma i gdy zbyt mocno naciągniesz, zostaniesz z bardzo bolesnym czerwonym śladem na tyłku. Tym jednak razem nawiążę, bo jest to uderzające i daje dużo do myślenia.

Może widzieliście taką superprodukcję Ridleya Scotta o wzniosłym tytule EXODUS: bogowie i królowie z 2014 roku

Jest to jak można się domyślić opowieść o Mojżeszu. Ocalały z rzezi malutki Mojżesz przygarnięty zostaje przez egipską księżniczkę, wszyscy znamy tę historię doskonale. Dorasta on na dworze Faraona, aby wiele lat później przyjąć rolę, którą przygotował dla niego Bóg. To nie jest jednak tutaj ważne. Chodzi konkretnie o wizerunek Faraona wykreowany w filmie. Faraon był przecież uważany za boga, był super magiczny, miał przedziwne atrybuty, niezmierzoną mądrość i władzę. Nawet jeśli faktycznie nie miał, to tak go właśnie postrzegano. W filmie Scotta byle urzędol mógł sobie wpadać do Faraona, posiedzieć z nim w foteliku przy herbatce jak równy z równym, pogwarzyć o polityce i pogodzie.

Na tę intencję ten boski władca i kapłan absolutny nie wspinał się nawet na tron, nie zasiadał sztywny jak posąg, a w rozchełstanej tunice, machał nogą w foteliku dyskutując i kłócąc się nawet. Synowie przychodzili do niego trzaskając drzwiami, a on odarty z boskości rozmawiał z nimi jakby stali na boisku do kosza na Bronksie. Ja wiem, że Amerykanie nie mieli królów, w każdym razie nie blisko. Prawda historyczna jest jednak historyczną prawdą i bez niej bohater taki jak Faraon staje się zwyczajny, a przez to miałki i nierzeczywisty. Był to przecież faktycznie osobnik konkretny, bogaty, mający za sobą potężną armię. Sam trud złamania go tyloma plagami świadczy o jego potędze i wierze w swą własną boską nieomylność.

W Faraonie Prusa i w Faraonie też Prusa, a Kawalerowicza nie ma miejsca na taki idiotyzm

Boskość Ramzesa wyziera z każdej strony, jego wzniosłość i potęga, jego nieludzkie pochodzenie, jego odrębność, inność i ważność przenika każdy moment, każdy rozdział, każdą scenę. To nie był ktoś kto nawet z własnym synem zasiada w foteliku przy herbacie. Jego zstąpienie z tronu, z piedestału było ledwie możliwe, jakby sam Amon zstąpić miał z posągu i kroczyć między śmiertelnikami. Tak naprawdę nie miał Faraon niczego prócz wrażenia, które wywoływał, aby potwierdzać i utrzymywać swą boskość. Wszyscy mieli tego świadomość, nawet starożytni, po nich Prus i ogólnie Polacy, którym wiele można zarzucać, ale nie odzieranie króla z godności.

P.S.

Tak całkiem abstrahując od tematu, a wracając jeszcze do filmu Ridleya Scotta. Mojżesz, wychowany przez Egipcjan, bardzo długo zupełnie nieświadomy swego pochodzenia i swej późniejszej roli, od pierwszej sceny ucharakteryzowany był na… Mojżesza… z brodą… bez egipskiej łysiny, makijażu, peruki, tuniki? Serio, równie dobrze mógłby trzymać transparent: ja tu nie pasuję, zdradzę i doprowadzę do waszego upadku, uwolnię tych niewolników i nawieję przez morze pozostawiając za sobą bajzel po dziesięciu plagach.


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *