I z nienawiścią do tego… rodzaju filmów, śpiewajmy wszyscy wszyscy wraz…
Czemu tak? A no dlatego, że odstręcza mnie od oglądania kinowych hitów. Wypasionych superprodukcji pełnych efekciarstwa. Filmów bez prawdy, na jedno kopyto. Migawkowych scen, szybkich ujęć, jednozdaniowych dialogów przyprawiających o ataki padaczki. Wiecznie pięknych i młodych, umięśnionych aktorów i aktorek.
Przyznaję się, przychodzi i ochota na odmóżdżające kino akcji, ale coraz częściej chętnie rezygnuję z tego typu barachła na rzecz filmów innego typu. Filmów, o których wielu powie, że są nudne jak Zbrodnia i Kara Dostojewskiego. I racja, bywają, są nawet i takie mają być. Ciągliwe jak krówka, w zasadzie o niczym, a o całym świecie, o człowieczeństwie, zwierzeczeństwie i innych głębokich, lub płytkich jak kałuża, życiowych prawdach. Takich jak tragicznie nudny, a jednocześnie piękny islandzki film o dwóch braciach hodujących owce. O ich trudnej braterskiej miłości do siebie i baranów.
BARANY. ISLANDZKA OPOWIEŚĆ.
Pozostając w zwierzęcym klimacie
Jest takie zwierze jak wielbłąd. Jest to jak wiadomo istota przedziwna, komiczna wielce z pyska i z całej aparycji. Jaki wielbłąd jest każdy widzi. Jest też teraz taki film, o wielbłądach, czarnym psie i jednej zażartej babie, która zrobiła to, co każdy rozsądny człowiek, szczególnie mieszkający w mieście, powinien przynajmniej przemyśleć. Pieprznęła wszystkim i poszła przez pustynię.
Ponieważ jestem na etapie szukania swojej pustyni, i już o niewielki krok od pieprznięcia moim miejskim życiem, ta opowieść, prawdziwa zresztą, zrobiła na mnie wyjątkowe wrażenie. Przypomniała mi, że chodząc między blokami chce mi się wyć, że placek zielonego przed oknem to zdecydowanie za mało. Ciągły przytłaczający hałas. To uczucie, kiedy wyjedziesz za miasto i cisza boli w uszy. Jakby ktoś włożył na głowę wielką muszlę, szumi, a cisza. Mierzi mnie to, co wokół, mierżą mnie miejscy ludzie i ich miejskie problemy. Niestety nie mam gdzie uciekać. Przyjdzie taki moment, kiedy wezmę swoje aktualnie dwa wielbłądy i wyruszę, samotnie przez pustynię, i tylko jeden fotograf będzie ze mną i jeden pies.
Davidson Robyn – Na zachód od Alice Springs
To Polski tytuł książki, którą napisała rzeczona zażarta baba. Rozochocona obejrzanym filmem rzuciłam się do zakupów. Niestety książka, która w internetowym antykwariacie kosztowała 7,50 kosztuje aktualnie 70,00. Na teraz czeka mnie wyprawa do biblioteki.