Mirabelki
Widzieliście, znacie, zbieracie, przetwarzacie mirabelki? Małe żółte śliweczki tworzące dywany opadłych owoców na naszych osiedlach. Jest niedaleko mnie takie drzewo gdzie owoce są większe i dorodniejsze, to tam co roku udaję się na chaby przynosząc do domu pełne reklamówki słonecznych, pachnących kuleczek. Kuleczek o niepowtarzalnym aromacie mojego dzieciństwa kiedy wisząc na kolczastym drzewie pożerało się je ze smakiem, mimo tego, że przecież są tak strasznie kwaśne.
Już są i czekają co dalej z nimi będzie
Dwa lata temu cały zbiór został przerobiony na kompoty. Kompot robię metodą mojej babci. Szybką prostą i zawsze udaną. Biorę mianowicie litrowe słoiki, do każdego pakuję mirabelki w całości. Owoców ma być ciut mniej niż połowa słoika. Całość zasypuję cukrem, na oko, ile trudno powiedzieć, biorę torebkę i sypię aż uznam, że nie będzie tak kwaśne, żeby wykrzywiać nam paszcze. Tak przygotowane słoiki uzupełniam zagotowaną w czajniku wodą, zakręcam i odstawiam do góry dnem. Pasteryzuję dnia następnego i gotowe. Postoją, oddadzą do wody to, co mają najlepsze. Ponieważ litrowy słoik jest mały, po otwarciu kompot jest tak aromatyczny i intensywny, że spokojnie można rozcieńczyć go wodą. Nie wiem, czy tak prawidłowo robi się kompoty, w każdym razie tak robiło się zawsze u mnie i to się sprawdza.
Dżem. Dżem jest owocem zeszłorocznego zbioru. Pamiętam dzień, w którym poznałam technikę produkcji dżemu. Od tego dnia nie potrafię pozbyć się wrażenia, że coś jest nie tak z ludźmi kupującymi dżem w sklepie. Nie wiem, czy jest cos prostszego do wykonania. Owoce pestkuję (straszna babranina) ładuję do gara, sypię cukru do smaku i na małym ogniu odparowuję tak długo, aż będzie gęste, rozciapciane i stanie się po prostu dżemem. Jest taka technika, żeby sprawdzić, czy dżem jest już gotowy. Na mały talerzyk nakładamy trochę naszego tworu, wkładamy do zamrażarki. Jeśli możemy przejechać palcem przez środek talerzyka i nic nam się nie zlewa dżem jest gotowy. Zapomnijcie o tym. Dżem jest gotowy w momencie, kiedy nie chce wam się już dłużej tkwić nad garem, a czy jest bardziej, czy mniej ciekły naprawdę nie ma większego znaczenia. Nie czarujmy się, wygłodzone dzieci zeżrą cukrowane owoce w każdej konsystencji, a różne gęstości domowych dżemów dodadzą tylko kolorytu słodkiemu śniadanku.
Co to to to?
W tym roku owoce zebraliśmy na dzień przed wyjazdem na wakacje. Pierwszy atak paniki, mąż narobił ogórków do wszystkich litrowych słoików, jakie udało mu się zlokalizować. Szybki i prosty kompot odpadł. Na szczęście mam ciągle pożyczony od mamy sokownik. Mirabelka to owoc, a w owocu przecież jakiś sok być musi. Pestkowałam te małe żółte cholery półtorej godziny, ubabrałam ręce tak, że przez trzy dni nie potrafiłam pozbyć się tego dziwnego brązowego osadu z dłoni. Tak, wiem, że istnieją rękawiczki i być może nieznane mi techniki usuwania tych środków, ale robiłam po swojemu, z pomocą małego fioletowego nożyka do obierania kartofli. Efekt był zadowalający — tona śliwek bez pestek. Odpalam sokownik i rozpoczynam produkcję. Pochłonięta ładowaniem nie spostrzegam w pierwszej chwili, że do garnka leci mi gęsta, dziwaczna breja kompletnie do soku nie podobna. Ogarnięta szałem wyciskania pracy nie przerywam i z całego zbioru uzyskuje garnek… brei. Co teraz, co teraz? 23:00, jutro jedziesz na dwa tygodnie w Bieszczady, w garnku breja. Trudno, będzie mirabelkowy mus. Z braku innych pomysłów, w akcie desperacji i rozpaczy, zmęczenia i wściekłości na te małe kulki, na które tak się cieszyłam, dodaję z półtora kilograma cukru i zagotowuję powstałą breję. Kosztuję. Kosztuję ponownie. Kosztuję jeszcze raz i drugi i kolejny. Kurcze, dobre. Smaczne, kwaskowate, mirabelkowate, owszem gęste, ale czy to czemuś przeszkadza. Mnie nie przeszkadza.
Mirabelki ach mirabelki – dwa tygodnie później
Przygotowany syrop z czekał na mnie w lodówce dwa tygodnie, teraz jest już zabutelkowany, spasteryzowany i skosztowany wielokrotnie przez wszystkich członków rodziny. Nikt nie marudził, że w szklance pływają mirabelkowe farfle , wszyscy grzecznie pili i wyglądali na zadowolonych. Reasumując. Tak da się zrobić syrop z Mirabelek. Jest on smaczny. Jeśli tylko nie ma się obiekcji do farfocli pochodzenia śliwkowego można powtarzać operację wyciskania.