Więc nawet rąk nie domyłem, kiedy przeszedłem ze zrębu na kwaterę. Mówię “Nawet”, bo miałem zrobić kupę rzeczy, wyprać chciałem chusteczki, onuce te po którymś z tych trzech z łódzkiego chciałem też wyprać, żeby je po wyschnięciu używać,bo własnych nie przywiozłem,nie pomyślałem o tym, duży błąd, a żadna z moich dwu koszul nie była jeszcze na tyle stara, na tyle onucowata, żeby ją na dwie onuce w miarę równo rozedrzeć. Przewietrzyć dobrze izbę też miałem,trochę drzewa chciałem narąbać w szopie, w piecu potem nahajcować, zjeść zwaną kolację, potem pograć sobie trochę na organkach, zaciągając się papierosem między jedną a drugą melodią, między jednym a drugim kawałkiem, a potem, nie wiem dokładnie, ale może bym spróbował zastanowić się i rozwikłać, i uwolnić się od jednej chociażby z wielolicznych tysięcznych tajemnic, z tych, co to świdrują toń i zżerają mózg, od jednej chociażby uwolnić się, zgryźć i połknąć ją,miast ona mnie, albo właśnie odwrotnie,może bym zgasił światło i posiedział cichuteńko na krześle z nogami na drugim krześle i, patrząc na tańczące po ścianie błyski ognia przebijające przez te trzy słynne szparki w drzwiczkach pieca, może spróbowałbym o niczym, ale to o niczym nie myśleć. Nużby się to udało. Nużby się to, jak to się mówi, Bogu spodobało.
Z tego wszystkiego nie zrobiłem nic.”
I żeby wygrzebać się wreszcie z Siekierezady jako takiej i przejść do recenzji, która jest już gotowa. Jak każda recenzja książki, która się bardzo podobała, była wyjątkowo trudna do napisania. Pakuję tu ostatni cytat jaki mi pozostał.
Michał Kątny miał uśmiech taki niepełny, częściowy, fragmentaryczny. Jakoś tak się uśmiechał, jakby nie chciał całą duszą duszą się uśmiechać. Albo może jakby nie mógł. Jakby w jego życiu wydarzyło się coś, co mu zniszczyło, pogruchotało i zaprzepaściło pełen uśmiech, i Michał Kątny nie mógł już tego odbudować albo nie chciał, albo: ani nie mógł, ani chciał.”