Potworów, ulica Potworów
Niech nikt mi nie mówi, że gdyby usłyszał taki oto adres to by nie pojechał. No, czekam? No, malkontenci… hejterzy… gdzie jesteście? Cip, cip, cip, cip… siusiaków, siusiaków, siusiaków. Nie ma nikogo. Bardzo słusznie, w końcu Potworów to nie jakaś pierwsza lepsza wioseczka, to wieś w – osławionych, najcudowniejszych, najlepszych, niepowtarzalnych, niezatapialnych i darzonych przeze mnie miłością graniczącą z perwersją – SUDETACH. Żebyście się nie pomylili, wpisując Potworów w Internety wyskakuje coś, być może też ładne, w województwie mazowieckim. Tam nie jedźcie!
Sudety moja miłość
My Ślōnzoki, kiedy szukamy dla siebie domu boimy się panicznie oderwania od korzeni. Korzeń, choć z wielkim bagażem niezrozumienia, krzywdy i smutku jest dla nas wyjątkowo ważny. Korzenia przenieść się nie da, jest tak głęboko zagrzebany w Ślōnski maras, że ani go ruszyć, ani porzucić. Oszukać to jedyne wyjście. Jak to zrobić pytacie (znaczy ja za was pytam, bo przecież sama to piszę)? Wybrać trzeba region historycznie do swoje ziemi podobny i tam się wynieść. O czym mowa – o Sudetach oczywiście – Niemcach sudeckich, Sudeten Landzie, poniekąd i też o Hitlerze. Ja tam specem od historii nie jestem, ja mam od tego ludzi… ludzia znaczy się. Jeśli ktoś ma jakieś pytania, zażalenia, czy ale, co do podobizn między Sudeten Landem a Śląskiem to ja chętnie przekieruję. Moim skromnym zdanie jak już gdzieś się wynieść to poniekąd na swoje, a Sudety przyciągają jak magnes całą swoją geologiczną aparycją i historycznym podobieństwem.
Wracając do wsi Potworów
Wieś ma wszystko to, co po Niemieckich mieszkańcach pozostało. Charakterystyczna dla regionu architektura. Niegdyś ogromne gospodarstwa rolne, aktualnie zasiedlane przez Polaków. Zastąpiono Niemiecki “ordnung muss sein” bałaganem, zbieraniną i drobiem polskości. Są to światy tak odmienne i tak uderzając różne, jak kukułka w gnieździe malutkiej Pliszki Siwej.
Wszystko niby na swoim miejscu, a jednak kompletnie nie tak jak być powinno. Mimo to jest pięknie, kwitnie rzepak, pachnie słodkim, momentami kontrowersyjnie mdłym zapachem, a stare mury tchną zapomnianą historią tych, którzy je zbudowali.
Wspomnienie, ale nie moje
Babcia. Babcia to rzecz niebywale ważna. Babcia to człowiek instytucja. Babcia to samobieżna encyklopedia historyczna. Moja babcia Edeltrauda (dla rodziny Tautka) wspominała przy naszej pierwszej wyprawie w Sudety, że zaraz po wojnie, pojechała na kolonie w okolice Śnieżnika. Szwendali się wtedy po wsiach i lasach i wchodzili do opuszczonych przez Niemców, otwartych na oścież, domów. W domach tych zostało wszystko: meble, obrazy, ubrania wysiedlonych mieszkańców. Zostały też zdjęcia, całe albumy fotografii, szczęśliwych rodzin, rumianych dokazujących dzieci. Niemcy uciekali z tym, co mieli najcenniejszego, reszta została i tę resztę oglądała moja babcia. Babcia, której ojciec zaginął w Afryce gdzieś niedaleko Tunisu, kiedy miała trzy lata. Zaginął, choć pewnie zginął. Przymusem wcielony do Niemieckiej armii, do Afrika Korps. Myślicie, że chciał walczyć za Hitlera? Gówno chciał! Córeczkę miał malutką i żonę, która do końca życia nie umiała wyprowadzić się ze swojego mieszkania na wypadek, gdyby Wilek wrócił. Zostały po nim tylko kondolencje z Wermachtu i parę listów z Czerwonego Krzyża. Wszytko to bo im gdzieś nafta z ziemi sikła i obrodziła markami (w tym przypadku).