Beskid Niski - Chrystus

O tym jak… pewnej nocy w Dukli i pewnego poranka w jej okolicach

Historia pierwsza – Noc

Śmiesznie nie całkiem było, kiedy auto się rozkraczyło. W nocy, przy ruchliwej drodze bez pobocza. Na przystanku autobusowym utknęliśmy w czwórkę, dobra w piątkę, zapomniałam o psie. Auto postanowiło wygotować calutką wodę, przegrzać się i zatrzymać.

„Jest noc noc jest noc przeraźliwa” nie śpiewał jednak Kazik, bo tej piosenki jeszcze wtedy nie było, śpiewały za to auta, które w dzikim pędzie, w ciemności totalnej mijały nasz samotny przystanek. Było trochę straszno, bo nikt nie chciał nas zholować. Zlitował się jednak człowiek z pomocy drogowej, chociaż podobno jadł już kolację. Rzucił sznitę, oplera rzucił i rzekł do żony: Cholera, nie godzi się. Jadę! Z kęsem ostatnim w ustach wybiegł ku swej lawecie. Zabrał wszystkich, auto odstawił na warsztat. Żona zaś, wybiegłszy za mężem, odwiozła nas do miejsca, w którym czekał umówiony nocleg. Dziękujemy tym miłym ludziom, że się nad nami zlitowali, bez ich pomocy jak borygo w chłodnicy byśmy się z nerwów wygotowali.

Historia druga – lukier

Znacie naszego psa? Nie nazywa się on As ani Czarek, ani Kapsel, ani Tołstoj, ani Eisenhower, choć to ładne psie imiona. Nazywa się Krepel co znaczy po naszymu Pączek. Zanim do nas trafił mieszkał w Zabrzańskim schronisku. Czasem też pojawia się na zdjęciach jako model. Całkiem z niego psisko poczciwe, chociaż kaczki mają o tym inne zdanie. Ma tylko jedną paskudną cechę, kaczki powiedzą, że dwie. Kto by się tam jednak liczył z ich kaczym zdaniem. Lubi on, ten Krepel być polukrowany.

W celach tych używa wszelkich śmierdzących elementów przyrody nieożywionej, która wcześniej była ożywiona sama w sobie lub znajdowała się wewnątrz przyrody ożywionej. Jeśli jeszcze nie skumaliście, chodzi o kupę na G lub/i truchło. Im jest ta mieszanka bardziej cuchnąca i lukrująca, tym lepiej. Staje się wtedy nasz Krepel lukrowany i beznadzie(j)nny jednocześnie. Czy może coś gorszego spotkać psiego pana (tak, bo pies nasz ma PANA nie tatusia) jak wysmarowane śmierdzącym lukrem wielkie bydle w małym pokoju gospodarstwa agroturystycznego? Nie może, wierzcie mi, szczególnie kiedy taplanie psa w rzeczce nie przynosi zadowalającego rezultatu.

Historia trzecia – Mushishi

Ludzie w Beskidzie Niskim, są trochę dziwni (inaczej niż Ci z Sosnowca albo z Warszawy). Nie wydają się specjalnie mili, sprawiają wrażenie zamkniętych w sobie i interesownych. Zwiedzając, trafiały nam się szlaki, które odgrodzone były pastuchem i szpalerem niesympatycznie ślepiącej w naszą stronę rogacizny. Trafiali się ludzie, którzy już, już mieli mieć do nas pretensje, ale powstrzymali się ze względu na dzieci. Nieufność to czy góralska natura – nie wiem. Może to mylne wrażenie, może przypadek, a jednak coś było na rzeczy. Coś wisiało w powietrzu jak mały Mushi – potężny, nieświadomy i wpływający na ludzki świat.

Historia czwarta – zwiedzenie

Papież z Dukli rzuca potężny czar. Papież zaczarował też ludzkie serca, kiedyś, chociaż tylko troszkę, zaczarował także moje. Potęga jego mocy przebiła osłonę już walczącego umysłu. Wsączyła jad do opierającego się samotnie pustego jeszcze serca.

Nie było to pewnej nocy w Dukli, a jednej konkretnej w Katowicach – 5 kwietnia 2005, godzina papieżowa. Nagle komp mojego świętej pamięci szwagra, a wtedy jedynie brata mojego chłopaka, przestaje działać. Nagle bach i wyłącza się psując imprezę. Brat/Szwagier zwany Romanem (serio, taka ksywa) przy akompaniamencie łaciny niekoniecznie sakralnej treści rusza do naprawy urządzenia. Roman nie lubi ciszy włącza więc jednocześnie radio. W radio zamiera normalna audycja, nie ma muzyki jak kiedyś nie było Teleranka, jest tylko informacja, że właśnie zmarł papież. Zrobiło się trochę dziwnie i trochę strasznie, trochę milcząco potem trochę śmiesznie. Komputer się naprawił równie nagle jak przestał działać. Wydawałoby się, że wszystko wróciło do normy, ale gdzieś w środku każdego z nas, a może tylko w moim środku, coś się wydarzyło. Teraz wiem, że niezwykle silnie doświadczyłam działania zła, że pan tego świata hakował moją duszę. Siał ziarno zwiedzenia, a ono przez jakiś czas mi towarzyszyło, skała jednak nie dała korzonkom oparcia. Może już wtedy inne małe szlachetne, pełne mocy ziarenka wzbijały się do góry zagłuszając szatańskiego chwasta.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *