Asiunia - Joanna Papuzińska

O tym jak… zachować równowagę – Asiunia – Joanna Papuzińska

Zniknął gdzie Filonek Bezogonek, Kajtkowe Przygody. Puc Bursztyn i Goście stały się pozycją wyjątkowo kontrowersyjną, ponieważ pies dostał w niej w pupę. Zapodział się też Plastusiowy Pamiętnik. Nie ma już Anaruka Chłopca z Grenlandii, chociaż za nim płakać raczej nikt nie będzie. Teraz jest za to Asiunia, czyli wspomnienie z wojny Joanny Papuzińskiej.

Asiunia – Joanna Papuzińska

To była nasza lektura inaugurująca drugą klasę, jeśli mnie pamięć nie myli. A ja ciągle gnam pociągiem i chyba będzie to ostatnia recenzja, którą dzisiaj dla Was napiszę w kooperacji z PKP.

Czasem zadziwiający jest dobór lektur – raz umiera tata, raz przychodzi wojna. Ciężko to przecież pojąć, gdy ma się dopiero pięć lat, a wokół dzieją się dziwne rzeczy. Jednego dnia Niemcy zabierają mamusię, drugiego starszy brat odprowadza cię do zupełnie innego mieszkania i zupełnie innej rodziny. To niestety nie koniec zmian. Ciągle trzeba uciekać, ciągle trzeba się przenosić, chować w piwnicach lub wlec pędzonym przez Niemców pochodem wypędzonych. Bywa, że jest głód, a chłopaki muszą kombinować jak utrzymać przy życiu dziesięcioosobową rodzinę. Jedzenie fasoli i fasoli nikomu raczej nie służy nawet samemu Hitlerowi. Ogólnie rzecz biorąc dramat, a jednak nie tak do końca. Zupełnie inaczej niż w Dziewczynce w Parku, w której klimat beznadziei i smutku był wręcz namacalny, w małej narratorce Asiuni wciąż tli się nadzieja. Wciąż potrafi się śmiać, szuka pozytywów. Chwyta się najmniejszych przejawów radości, a przecież mogłaby jedynie rozpamiętywać brak mamy, taty, tułaczkę i głód.

Trudne lekturowe zagadnienia

Pisałam już poprzednio, że nie mam problemów z trudnymi tematami w książkach dla dzieci, ważna jednak jest równowaga. Nie można dzieciakom zafundować bajki w klimacie twardochowego Królestwa, chybachyba że od małego chcemy zafundować mu jakieś grube problemy psychiczne. Tym bardziej że dzieci patrzą na świat trochę jak przez filtr, jak przez różowe okulary. Trochę tak jakby ich małe mózgi same chroniły je przed nadmierną krzywdą i złem, uniemożliwiając kompletne zrozumienie pewnych zjawisk. Ktoś teraz powie, że jest tak wiele skrzywdzonych dzieci, tak wiele smutku w ich oczach, owszem, ale nie rozmawiamy tu o patologiach, a o normalności.

Trudna sztuka balansu

Wydaje mi się, że zachowanie równowagi między beznadziejną sytuacją a pogodą ducha bohaterów autorce doskonale się udało. Oswoiła ciut pojęcie wojny, przedstawiła ją małym czytelnikom dość przystępnie, stworzyła podłoże do dyskusji o historii. Czy taka dyskusja się potem odbywała, trudno mi to ocenić? Czy polecam tę książkę jako opowieść na dobranoc? Raczej nie. Czy nadaje się ona na lekturę? Myślę, że tak. Pamiętajmy też, że Polacy jako naród lubują się w martyrologi. Choć tendencja ta słabnie wreszcie w kinematografii i powieściach ciągle pozostaje dziwny pociąg do celebracji przegranych. Kto przy zdrowych zmysłach obchodzi takie święta jak rocznica wybuchu II Wojny Światowej, tym bardziej jako strona napadnięta, albo rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego – przegranego? To tak jakby co roku świętować, że ktoś dał ci w mordę i to nie jeden raz. Nie dziwi więc, że od dziecka podtrzymuje się wśród polskich dzieci te smutne raczej tradycje. Aktualnie za pomocą Asiuni właśnie.

Z braku lektur

Szkoła dała nam takie smutne, szare ksero do przeczytania i dostęp do PDF-a na komórce. Czyli kolejna szkolna część braku książki jako takiej. Co robić, trzeba kupić, że to była pierwsza książka, niestety zostanie w naszej pamięci jako smętna kserówka. Ponieważ nie lubię ilustracji tak ewidentnie wyglądających na zrobione za pomocą komputera, szata graficzna jakoś nie przypadła mi do gustu. To już jednak moje subiektywne opinie, także proszę autora ilustracji o wyrozumiałość.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *