Znacie taką książkę – Pięć lat kacetu Grzesiuka?
Tak dawno już odłożona na półkę, ale zawsze pozostaje żywa w mojej pamięci. Czytanie takich historii to być może jakaś forma masochizmu. Znam takich ludzi, dla których niepojętym jest fundowanie sobie kilkuset stron tego typu traumy. Jednak jest w tych stronicach coś, co woła, co przyciąga, co domaga się wyjaśniania, zrozumienia. Opowieści i wspomnienia to dla mnie jedyna możliwa do przyjęcia forma pamięci o tych potwornych miejscach, jakimi były i o zgrozo nadal są obozy.
Wycieczka do Auschwitz – Birkenau
Tak, uważam, że miejsce takie jak Auschwitz powinny zniknąć na rzecz pamiątkowej tablicy, długiej i pełnej nazwisk. Możecie się ze mną nie zgadzać, to tylko moje osobiste i zupełnie prywatne odczucie. Organizowanie wycieczek w celu oglądania miejsc masowych mordów wydaje mi się trochę chore. Zarabianie pieniędzy na miejscach masowych mordów. Czy nie jest to trochę dziwne i niepokojące? W moich szkolnych czasach taka wycieczka była obowiązkowym punktem programu. Ja jako jedna odmówiłam wzięcia udziału. Pamiętam, że na krótko przed przeczytałam powieść Dom Lalek, o dziewczętach pracujących w obozowym domu publicznym, tak zwanym Puffie. Po latach ktoś powiedział mi wprawdzie, że opowiedziana historia nie do końca była prawdziwa, ale tak naprawdę czy ktoś, kto tego nie widział, nie przeżył, nie usłyszał od innych więźniów mógłby wymyślić coś takiego?
Ta właśnie książka sprawiła, że kompletnie nie odczuwałam potrzeby wizytowania takiego miejsca. Czułam obrzydzenie nawet nie do tego, co tam się wydarzyło, a do samego jego istnienia i uparłam się, że nie pojadę. Ze swojej decyzji musiałam tłumaczyć się na dywaniku u dyrektora szkoła. Wydaj się, że nikt wcześniej nie zrezygnował, a moja decyzja wywołała w gronie pedagogicznym niemały szok. Bo jak to tak, w wieku 16 lat nie chcesz oglądać pamiątek po pomordowanych? Dziewczęcych loków, niemowlęcych bucików? Nie, nie chcę i dotąd tak mi zostało.
Ku przestrodze
Przecież mądre głowy mówią, że obóz pozostawiono ku przestrodze, żeby nigdy więcej coś tak potwornego nie powstało. W zasadzie można tak pomyśleć, tylko czy to, co dla jednych przestrogą dla innych nie może stać się wzorem? O sformowaniu „polskie obozy koncentracyjne” nie ma chyba sensu wspominać. A może właśnie trzeba ciągle zwracać uwagę, że lokalizacja nie jest tożsama z zarządem. Dokładnie tak jak w wielkich współczesnych korporacyjnych fabrykach. Ludzie tak szybko zapominają, a historia? Kogóż ona teraz obchodzi. Kogo obchodziła, wtedy gdy młodzież wozili tam autokarami, a uczniowie pewnego zespołu szkół z Katowic radośnie śpiewali w drodze, na nutę popularnej pieśni kibicowskiej: Auschwitz Disneyland sia la la la la!
Międzynarodowa zrzutka
Napisałam wcześniej o zarabianiu pieniędzy na miejscach masowych mordów. Obóz zagłady wydaje się jednak nie być dochodowym przedsięwzięciem. Zastanawiające jest czemu różne kraje dogadały się i współfinansują istnienie tego właśnie miejsca. Solidarnie i bezinteresownie łożą na utrzymanie, a pieniądze przekazuje ponad 30 państw, z których tylko obywatele jednego zarządzali tym dziadostwem a reszta była ich ofiarami. Dwie międzynarodowe fundacje gromadzą środki na działania modernizacyjne i konserwatorskie. Środki pozyskano między innymi z Tajwanu. Jaki może mieć udział Tajwan w istnieniu muzeum na terenie Polski? Ciekawe czy powstało na świecie jeszcze jedne muzealne przedsięwzięcie, na którego istnienie zrzuca się cały świat? Rocznie do Auschwitz przyjeżdża około 2 000 000 zwiedzających i liczba ta ciągle rośnie. Mam trochę małe i nieodparte wrażenie, że ten obóz to trochę taki barejowski Miś.
Tutaj protokołu zniszczenia jednak nie będzie, ponieważ Auschwitz ma pozostać wieczne. Wieczny symbol klęski humanitaryzmu. Polska wszak lubuje się w świętowaniu klęsk, nieudanych powstań, świętujemy nawet dzień, w którym zostaliśmy napadnięci przez Niemcy. I w trend ten Auschwitz wpisuje się doskonale. Wy Polacy pamiętajcie, żeby dumnie nie podnosić głowy, na was czeka tylko kolejna klęska, którą z wielką pompą, maszerując ulicami, będziecie w pieśniach opiewać i zwać ją cudnym patriotycznym zrywem, choć bez szans.
Dymy Nad Birkenau
Taka oto dziwna recenzja się pisze, w której ani jednego słowa o powieści jeszcze nie było. W zasadzie nie całkiem powieści, a bardziej o reportażu. Trzy lata Seweryna Szmaglewska walczyła o życie za drutami. Sześć miesięcy opowiadała swoją historię. Dziwnie czyta się Dymy nad Birkenau. Trochę jak przez nałożony na uczucia autora filtr. Trochę tak jakby to, co na nas takie potworne robi wrażenie, na nim samym nie wywierało żadnego, stając się tym samym przerażającym piętnem przeżytego dramatu. U Grzesiuka filtrem tym był humor i żart, a tutaj spokojna nieobecność autorki. Tylko w kilku fragmentach uwalnia ona swoją skołataną duszę i pozwala jej wyszeptać cichutko prawdziwe uczucia. Szkoda, że tylko na te kilka chwil emocjonalnego kontaktu z czytelnikiem się zdobyła. Może po prostu na więcej się nie odważyła, raz spuszczone ze smyczy emocje, związane z ciągłym doświadczaniem trudu i wszechobecnej śmierci, mogą zabijać nawet po latach.
Trzy lata gehenny, trzy lata codziennej walki o przetrwanie. Trzy lata organizując swoje przeżycie, w kawałku chleba, w odrobinie ciepłej kawy, kiedy jedni przychodzili, a inni odchodzili, aby już nigdy nie wrócić. Dziw tylko bierze jak to możliwe, że tak niewielu potrafiło zawładnąć tak wieloma, zamknąć ich za drutami. Dziw bierze co odrobina władzy, wyższości zrobić potrafi z człowiekiem, jak deprawujący ma wpływ. Jak wielką odpowiedzialnością powinno być władzy obejmowanie. I z drugiej strony, jakim zbędnym śmieciem dla rządzących jest zwykły człowiek.
Rozejrzyjmy się tymczasem, czy te druty Auschwitzu dziwnie się nie rozrastają, czy możemy jeszcze przemierzać nasze ścieżki wzdłuż baraków dłużej niż piętnaście minut. Czy nie stajemy się całkowicie zależni od kogoś z karabinem, który z wieżyczki zerka na nas krzywo? Czemu znowu Niemcy pociągają za polskie sznurki? Czemu tak wiele z tego, czego dokonać chciał pewien akwarelista z fikuśnym wąsem wprowadza się teraz w życie?
No, a o czym ta książka?
Czy to można w ogóle streścić? Czy to da się opowiedzieć jakoś w skrócie? Chyba nie podejmę się tej próby. Każdy zainteresowany niech zmierzy się sam z opowieścią o wszechobecnej śmierci. Jest taka jedna scena, której nigdy już z głowy nie wyrzucę i niech ona zostanie całą i najdobitniejszą recenzją. Gdzieś tam w przeszłości na rampę przybywa kolejny transport Żydów, czekają wszyscy w potwornym upale na segregację. W jedną stronę pójdą ci zdatni do pracy, w drugą ci zdatni tylko do gazu. Zza drutów wszystko, jak zawsze, obserwują więźniowie. Nagle jedna z więźniarek w ciągnącej się kolejce dostrzega swoją siostrę z malutką córeczką na rękach i krzyczy do niej ile w płucach sił: daj dziecko babci, słyszysz, daj dziecko babci! Tak po prostu, jakby to była najzwyklejsza rzecz na świecie skazać kogoś na śmierć.
Tekst: Kwyrloczka
Zdjęcia: Rymbaba
Na zdjęciach: zakamuflowany Żyglin w 2019 roku